Forum MN Strona Główna MN
Forum Literacko-humanistyczne.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Delirium, czyli opoiwadanie o niczym

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum MN Strona Główna -> Epika / Humor
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Nightmare By The Sea
Ubermasturbator



Dołączył: 25 Sie 2010
Posty: 10
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Tomaszów Lubelski

PostWysłany: Sob 18:46, 25 Wrz 2010    Temat postu: Delirium, czyli opoiwadanie o niczym

a.k.a Pamięciokradziej
Jedyne moję dziecię, z którego jestem zadowolona nn'


George musi zmienić mieszkanie. Ta myśl przyszła mi do głowy jako pierwsza, tuż po przebudzeniu.
Nie mam zbyt porażająco inteligentnych metod walki ze stresem. Albo się upijam, albo pracuję. Upić się nie mogłem (obiecałem sobie coś). Więc zacząłem pracować.
Całą noc spędziłem, pracując nad pewnym projektem. O czwartej nad ranem, moja dusza- opiekunka, Vjel, wytknęła mi błąd w podstawowym obliczeniu od którego w ogóle zaczynałem. Okazało się, że cały mój wysiłek poszedł na marne, bo cała dalsza praca opierała się na wyniku tegoż obliczenia. Nie miałem siły tego poprawiać. O czwartej nad ranem położyłem się do łóżka, zły i nadal zestresowany.
O ósmej nad ranem obudziły mnie jęki kobiety. Wtedy właśnie nasunęła mi się ta myśl.
Mamy dużo lepszy słuch niż Ludzie – rekompensata za posiadanie upośledzonego zmysłu wzroku. Poza tym mój dom jest duży i cholernie akustyczny. Lubię tą akustyczność. Mam tak jakby, fioła na punkcie muzyki. Lubię odtwarzać ją w jednym pokoju i słuchać jak brzmi w innych. Jest tutaj nawet sieć głośników i mikrofonów transmitująca głos z pokoju do pokoju. Oczywiście, mój dom nie został z zaprojektowany z uwzględnieniem tej okoliczności, że komuś zachce się uprawiać seks o nieludzkich godzinach tuż nad sypialnią właściciela domu.
Tego już było za wiele. Powiedziałem wyraźnie: żadnych dźwięków o wczesnych porach. Jestem spokojnym naukowcem; pracuję do późna w nocy. W dzień muszę odespać. A nie mogę tego robić, gdy kobieta jęczy nad moją głową.
Zamykam oczy i staram się to ignorować. Nie potrafię. Przed oczami staje mi raz po raz ta, wijąca się i jęcząca z ekstazy kobieta. Myślę o tym, że jej pot, jej zapach zostaną w moim domu, na moich rzeczach...ohyda. Brzydzę się kobiet, a szczególnie tych obcych, wijących się i jęczących w moim domu.
Nie, poddaję się, nie zdzierżę tego. Wygrzebuję się z łóżka, wkładam okulary i drepczę do schodów, na piętro. Dotarłem do drzwi Amoralności i otwieram, bez pukania.
Tak jak myślałem: Amoralny gzi się na kanapie z jakąś roznegliżowaną kobietą. On jest widocznie zbytnio zajęty – ona zauważa mnie pierwsza. Wrzasnęła, tym razem nie z ekstazy, a..sam nie wiem czego, przerażenia? No tak, nie ma się czemu dziwić; przyszła na romantyczny poranek z nieujarzmionym Aniołem (który zapewne powiedział jej, że jest jedynym właścicielem tego domu), aż tu nagle do pokoju wparowuje obleśny Gobbos – niski, śluzowaty, błoniasty, z okularami jak denka od butelek. Widzę to w jej oczach, ten specyficzny rodzaj obrzydzenia. Pewnie zastanawia się, co tu robi ten podczłowiek, jak śmiał przeszkodzić nadczłowiekowi? Swoją drogą, ciekawe, za kogo mnie wzięła? Za włamywacza- erotomana? Za niewychowaną służbę pokojową?
Mój 'utrzymanek' też mnie w końcu zauważa i klnie.
-Święta kurwo matko chrysta, Martin! - Zawsze fascynowała mnie jego kreatywność, jeżeli chodzi o wykrzyknienia – Musiałeś wejść w najlepszym momencie? Jesus fuck.
- George, musisz się wyprowadzić – mówię spokojnie i z uśmiechem, po czym cofam się i zamykam drzwi.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
Taaak. Nie ma to jak dobrze rozpocząć dzień, myślę sobie, zczłapując ze schodów. Za dużo tych schodów, pomyślałem. Dużo za dużo, jak na moje przetrzebione przez chorobę kości. Przydałaby mi się winda. Czuję, że to będzie fascynujący dzień, zaiste.
Wchodzę do kuchni. Otwieram lodówkę i zaraz ją zamykam, bo zauważam ciastka stojące na stole. Pewnie Amoralny ich naniósł. Siadam przy stole i biorę jedno ciastko. Niezbyt zdrowe śniadanie, ale czuję się zbyt zmęczony, żeby coś przygotowywać. Poza tym, wszystko co niezdrowe jest diabelnie smaczne. Dlatego ja prawie nigdy nie jadam zdrowo.
Zanim wkładam sobie jednak to ciastko do ust, słyszę jednak wyraźne „STOP!” w swojej głowie. To pewnie moja dusza-opiekunka mnie ostrzega. Albo to już moja wykształcona przez te cztery lata znajomości z Georgem podświadoma ostrożność. No tak, jeżeli to ciastka Amoralnego to na 99,9% są z jakąś 'niespodzianką' w środku. Przez moment zastanawiam się, czy ryzykować zjedzenie halucynogennej przekąski. Ostatecznie, jeśli ten dzień będzie taki, na jaki się zapowiada, to ja chcę być naćpany. Zabieram się do spożywania Amoralnych racji żywnościowych.
Nie wiem, ile czasu upłynęło. Chyba trochę przysnąłem nad talerzem. Albo „się wyłączyłem”. Czasami mi się zdarza, żałosne, prawda? A może to, co było w tych ciastkach to spowodowało?
- Pan Jacobi?
W pewnym momencie usłyszałem jak wypowiada moje nazwisko. Stała tuż przede mną, już ubrana. Dość wysoka, a może to tylko mi się tak wydawało, bo przeciętnemu Człowiekowi sięgam do pasa? Ciemne, kręcone włosy, orzechowe oczy. Niebrzydka.
- Dzień dobry, do widzenia, tam są drzwi – zrobiłem nieokreślony ruch ręką, w stronę wyjścia – dziękujemy, proszę nas obudzić ponownie.
Naprawdę chciałem, żeby już poszła, mam jeszcze dzisiaj do odbycia poważną rozmowę z moim współlokatorem i poprawianie projektu. Ona jednak nie ruszyła się z miejsca, świdrując mnie spojrzeniem.
- Martin Jacobi? - zapytała raz jeszcze – to pan?
- Tak, we własnej osobie - „a teraz idź już sobie”, dodałem w myślach.
- Konstruktor Martin Jacobi? Ten wynalazca, to pan?
- Wie pani, kim jestem – cmoknąłem. A jednak Amoralny jej o mnie powiedział, bo inaczej skąd by wiedziała? Nie jestem jakąś sławą.
Zbliżyła się do stołu i wyciągnęła do mnie rękę. Spławienie jej nie będzie jednak takie proste.
- Ja jestem Czika – (co to w ogóle za imię, „Czika”?) - Czika Navarros. Uważam, że pana praca jest fascynująca.
- Tak? Dziękuję – uścisnąłem jej dłoń – niestety, nie mogę pracować, kiedy jestem niewyspany.
Zignorowała aluzję.
- Naprawdę, zawsze chciałam pana spotkać - ciągnie, miłym i nudnym głosem - W mniemaniu wielu osób, jest pan genialnym wynalazcą i konstruktorem – zaczyna mówić ciszej. Gdybym był Człowiekiem, pewnie miałbym problemy z jej usłyszeniem - Wiele osób jest zainteresowanych pana pracą. A szczególnie fascynujące wydają mi się projekty Cyberemotional & Electroerotic.
Potrząsam głową.
- Niestety, te nazwy nic mi nie mówią. Rozczaruję panią.
- Pana projekty stworzenia robotów, które będą mogły czuć i rozmnażać się? - jej głos staje się odrobinę natarczywy, Zdenerwowało mnie to. Uśmiecham się głupio.
- Aż tak genialny to ja nie jestem.
- Nie docenia się pan – wycedziła.
- Przepraszam, ale nigdy nawet nie słyszałem o takich projektach. Od kogo pani o nich wie? Czy George coś takiego pani mówił? Wie pani, on jest narkomanem, wszystko co je, pije, wdycha i wstrzykuje jest halucynogenne. Mógł, wie pani, trochę przekoloryzować. W rzeczywistości, obawiam się że praca konstruktora...nie jest tak ekscytująca, jak w książkach i filmach SF. Tylko mozolne liczenie i niewyspanie.
Uśmiech nie znika z jej twarzy. Ani z mojej. Wojna na głupie uśmiechy.
- Tak. Ma pan rację..idiotka ze mnie – śmieje się – cóż, jeżeli jednak chciałby się pan poekscytować...będę w pobliżu.
„Dlaczego? Czyżby oferowała pani usługi niosące taki rodzaj ekscytacji, jaki miałem okazję widzieć dziś rano?” - miałem ochotę zapytać, ale tego nie zrobiłem. Nie schodzę poniżej pewnego poziomu. Zamiast tego swoim uprzejmym uśmiechem numer 21 odprowadziłem ją do drzwi.
Dopiero kiedy wyszła, zauważam, że trzęsą mi się ręce. Ciekawe. Czyżbym aż tak się zdenerwował? A może to objaw delirium? A, no tak. Ani jedno, ani drugie. Dopiero po chwili przypomniałem sobie, że nie brałem jeszcze leków. Wyciągam z szafki garść pigułek i zagryzam ostatnim ciasteczkiem Amoralnego.
Amoralny, mój wrzód na dupie. A więc będę musiał z nim porozmawiać nie tylko o jego wyprowadzce, ale także o rozumieniu słowa „poufność”.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
- George! Amoralny! Amoralność! Zejdź tu wreszcie, musimy porozmawiać – wydzieram się u stóp schodów. Nie zamierzam kuśtykać do niego drugi raz na górę, o nie,
Złazi. Wygląda dość przytomnie: alleluja, widocznie udało mi się utrafić w moment, kiedy jeden środek odurzający przestaje działać, a drugi jeszcze nie zaczął. Wbrew pozorom, zastanie Amoralnego w takim właśnie stanie nie jest takie łatwe.
- Co cię dzisiaj napadło, żeby wpadać do mojej sypialni, co? - burknął
Z samego rana napadły mnie jęki twojej dziewczyny, oto, co mnie napadło. Co ja mówiłem o gościach przed dwunastą? To akustyczny dom, do cholery jasnej!
Uśmiecha się wyjątkowo głupkowato.
- Wiem, ale wtedy wczoraj nam się tak dobrze rozmawiało, przegadaliśmy całą noc na plaży normalnie. Jakbym znał ją całe moje życie normalnie i potem się, tak jakby, zapomnieliśmy...
Coś mnie tu dziwi. Jakoś brzmi dzisiaj inaczej. Bardziej jakoś..rozanielenie? Czyżby...był zakochany? Oby nie. Na potęgę Świętej Jaskini, to byłby koniec świata.
- Mogłeś mieć ją później! Ty możesz mieć każdą o każdej porze!
- Wiem, ale..Czice się śpieszyło.
- Czice się śpieszyło... - powtarzam bezgłośnie. Nie podoba mi się to. - Chodź – rzucam do Amoralnego, idąc do salonu – Musimy poważnie porozmawiać.
- „Musimy poważnie porozmawiać”, ostatnim razem, kiedy ktoś powiedział tak do mnie, to był mój ojciec, kiedy mnie uświadamiał.
Uśmiecham się ironicznie.
- Trzeba cię było uświadamiać? Wow, mnie nigdy nikt nie tłumaczył oczywistości.
Usiadł na kanapie. Ja siadam na fotelu naprzeciwko niego. „Synu, musimy poważne porozmawiać”, taa. Ten dzień jest odrealniony jak jakiś koszmar. Zawsze tak jest, kiedy się nie wyśpię. No dobrze. Miejmy to już za sobą.
- Powiedz mi, czego nie rozumiesz w pojęciu „poufność”?
Robi minę niewiniątka.
- Eeee....dlaczego uważasz, że nie rozumiem?
- Kiedy sprowadzasz do domu swoje panienki, proszę, nie opowiadaj im o mnie ani o mojej pracy, a szczególnie o tych projektach, o których mówiłem ci, że są poufne, dobrze? Czy mogę cię o to prosić na przyszłość?
- Eeee, dobrze, ale dlaczego...ej, myślisz, że powiedziałem coś Czice o tobie?
- Tak, tak właśnie myślę i mam na to nieliche dowody.
- Ale..ja nic nie mówiłem Czice o tobie! Naprawdę, zarzekam się, dlaczego miałbym mówić Czice coś o tobie?
Dość. Zrywam się z miejsca. A ten się będzie wypierał jak kto głupi. Świetna taktyka, nie ma co.
- Hmm, chociażby dlatego, że wiedziała o projektach Cyberemotional & Electroerotic?
- Co? Ja nawet nie wiem, o czym ty mówisz – robi minę z serii 'głupek wioskowy'.
- Flannegan, nie udawaj idioty, bo wiem, że nie jesteś idiotą. Chyba – dodaję, obserwując jego głupią minę. Czego to Człowiek nie zrobi, żeby oczyścić się z zarzutów. Poprawka: czego to Amoralny nie zrobi, żeby oczyścić się z zarzutów. George to nie Człowiek, przynajmniej, nie całkiem.
- Myśl logicznie – burknął obrażony – naprawdę uważasz, że jak jestem z dziewczyną to nie mam ciekawszych tematów do rozmów niż jakiś mały dziwoląg mieszkający w moim domu...
- Coś ty powiedział?
Urwał, zdając sobie sprawę z tego co palnął. Ja nic nie mówię, bo mnie zatkało. Mrugam. Próbuję otrząsnąć się z szoku. Cóż, muszę się poprawić: Amoralny jest jednak idiotą.
- Coś ty powiedział? - powtarzam, uśmiechając się słodko.
Odburknął pod nosem coś, czego pozwolę sobie nie przytoczyć. Zawsze bawi mnie, kiedy Ludzie ściszają przy mnie głos i myślą, ze nie wiem, co mówią, zapominając, jak bardzo wyczulony jest mój słuch.
- No nie, powtórz no to.
- Mały dziwoląg mieszkający w moim domu.
- W twoim domu? Ha.
Gapi się na mnie z wybitnie głupią miną. Mam coraz większą ochotę wybuchnąć śmiechem. No nie, no nie. On się wybitnie musi stąd wyprowadzić.
- Już czas, żebyś się stąd wyniósł, George. - mówię z uśmiechem, kierując się do swojego gabinetu.
- Hej, hej, hej, nie możesz mnie stąd wyrzucić!
- Naprawdę będzie mi brakowało tych stert zużytych strzykawek na piętrze, ale zmusiłeś mnie do tego.
- Kto będzie cię pilnował, żeby ci nie odwaliło, no, kto?! Potrzebujesz mnie.
- Nie mów, jakbyśmy byli co najmniej stałymi partnerami. To samo mówiłeś poprzedniej żywicielce?
- Chciałbyś, co?
- Daruj sobie. Nie jestem człowiekiem i twoje czary na mnie działają – rzucam, wchodząc do gabinetu i zatrzaskując drzwi. Kłótnie z Amoralnym zawsze prezentują ten sam poziom.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
George Amor Flannegan, zwany również Amoralnym, Am-Oralnym i Amoralnością był mieszańcem, największym kundlem rasowym, jakiego znałem. Jego historia rodzinna jest dosyć ciekawa. Matka Amora, Wenus Flannegan, Anioł ze sporą domieszką krwi ludzkiej, członkini Zastępów Miłości, udała się raz na ziemską zabawę w Noc Walpurgii. Tam spotkała Demona dość mętnego pochodzenia, z Legionu Nienawiści. Demon ów równie miał chyba jakieś ludzkie geny...jak więc widzicie, Amoralny ma z człowieka najwięcej.
Dwójkę tamtą połączyła jedna upojna przygoda w Noc Walpurgii i pewnie byłoby na tyle, gdyby nie fakt że nasz aniołek miłości zaszedł w ciążę. A obyczajowość demonów jest zabawnie staromodna, tam nie ma mowy o porzuconej samotnej matce. Gdzie jest dziecko – tam jest ślub. Konserwatyzm tych nieokrzesanych istot jest momentami groteskowy, ale do rzeczy. No więc, pan Nienawiść i pani Miłość wzięli ślub, ku zgorszeniu opinii publicznej (Demon i Anioł razem? Wstyd!). Pomimo ogromnych różnic charakteru, chyba się jakoś ułożyli. Niektórzy złośliwi mawiali, że Wenus, chcąc zatrzymać męża przy sobie, skorzystała z tego, że jej wybranek także ma geny człowieka i użyła na nim swoich zastępowych Czarów Miłości, aby go usidlić. Szczerze mówiąc, jest to bardziej niż prawdopodobne. W każdym bądź razie, podobno on, „niebezpieczny i niezrównoważony psychicznie furiata”, jak go określał Amoralny, był w nią zapatrzony jak w obrazek. Żyli w miarę zgodnie. Pierwszym dzieckiem, które przyszło na świat z tego związku, była Perwersja, drugi w kolejce był Amor. Kolejna urodziła się Sprośność, która okazała się upośledzona psychicznie. Ryzyko pary dwóch mieszańców, czasami występują powikłania. Po tym incydencie państwo Flannegan zadecydowało, że nie będzie mieć więcej dzieci. Potem jednak zdarzyła się wpadka i kiedy reszta towarzystwa miała już po kilkanaście lat, na świat przyszedł Kupidyn. Podobno także był upośledzony. Nigdy nie opanował załatwiania się do toalety i nosił pieluchę przez cale życie. Amoralny zdrabniał go „Kupek” i tak się przyjęło. Ogólnie, George wypowiadał się o swojej rodzinie z dużą dawką serdeczności. O mamie mówił „upierdliwy babiszon”, o tacie ”ten wariat, co mnie kiedyś gonił z siekierą”. Właściwie to tylko Perwersji nigdy nie przezywał. Musiał ją lubić.
Skoro Amoralny narodził się w Niebie, zgodnie z obowiązującą tam zasadą, otrzymał obywatelstwo anielskie. Wraz z osiągnięciem pełnoletności, zaczął się starać o przydział zastępowy. Otrzymał pracę w Zastępach Miłości, po mamie. Wdrukowano mu Bojaźń Bożą i wysłano w świat, czynić dobro.
Zadaniem poszczególnych zastępów jest kierowanie ludzkim życiem tak, aby jak najwięcej dusz trafiało do Nieba, jednocześnie odbierając owe dusze Piekłu. Amoralny miał siać miłość. To tylko brzmi tak interesująco i lubieżnie. W rzeczywistości robota przypomina nieco swatkę. Polega to na wyszukiwaniu ludzi, którzy tworzyliby udaną parę i wzbudzaniu w nich wzajemnego pożądania, tak, żeby tworzyli trwały związek. Czary, które miały w swoim asortymencie Zastępy Miłości, to przede wszystkim możliwość wzbudzania w każdej istocie ludzkiej, albo częściowo ludzkiej pożądania do wybranej osoby. Albo czegokolwiek innego.
Moc, która w rękach nieodpowiedniej osoby może być zabójcza, tak jak zresztą moc każdych zastępów. Żeby ustrzec się przed wszelkiego rodzaju...dewiacjami, miłościwie panujący JHW wynalazł Zadanie Boże. Rodzaj prania mózgu, podczas którego młodemu adeptowi Zastępów wdrukowywano do głowy (jak, wolę nie wiedzieć, ilekroć Amoralny opowiada o Niebie, cieszę się, że nie jestem Aniołem) fanatyzm i zapamiętanie w tym co robi. Bojaźń Boża, tak na to mówili. Rozkazująca cierpieć katusze w przypadku, gdyby wola miłościwie panującego JHW nie została spełniona. Renegatów, na których to nie działało, było niewielu.
Ale Amoralny był biologicznie bliżej Człowieka, niż Anioła. Coś mu się źle wdrukowało. A że raz danej Aniołowi magicznej umiejętności, nie da się już odebrać...
George Amoralny wykorzystywał swoje moce do wzbudzania pożądania wszystkich kobiet tego świata. Pożądania do siebie. Nie był zbyt wybredny. Zaliczał ich kilka dziennie. Zdawało mu się to nigdy nie nudzić. To była druga, zaraz po ćpaniu, wielka pasja. W Niebie zyskał status „elementu wywrotowego”, tak jak wszystkie „zbuntowane anioły”, jak określano delikwentów nie odczuwających Bojaźni Bożej. (kiedy chciałem go zdenerwować, zawsze nazywałem go Milagros, jak bohaterkę tej telenoweli...).W Piekle chciano go zwerbować do Legionu AIDS, ale ich olał. Na ziemi zaliczał wszystko co się da, żył z przekrętów, które ułatwiały mu jego zdolności, co jakiś czas podróżował do Nieba po energię Jir, ale pobierał ją chyba tylko „żeby dała mu kopa”, nie potrzebował jej tak dużo, jak inne Anioły – w końcu był mieszańcem, a to najwyżej energetyczne istoty na świecie. I był szczęśliwy.
Skąd ja znam takie indywiduum? Poznaliśmy się pierwszego dnia liceum,. Z powodów prześladowań rasowych, jego rodzina uciekła z Nieba na Ziemię, na pomieszaną rasowo Retsalię, owo „centrum życia międzyświatowego”, która TEORETYCZNIE słynęła z tolerancyjności. Starali się wtedy nie rzucać w oczy, żyli prawie jak ludzie, używali ziemskich imion. Amoralny twierdził, że to tylko przykrywka, a tak naprawdę to jego ojciec robi tu coś niezmiernie ważnego dla Legionów Nienawiści, ale nie sądzę. Zbyt bardzo bałby się reakcji Wenus. Zaraz po ślubie rzucił przecież pracę w Legionach. Mieliśmy, ja i Amoralny, po 16 lat i to był nasz pierwszy dzień w Akademii.
Właściwie, to poznałem Am-Orala tego samego dnia, co moją ex żonę. Na nią natknąłem się wcześniej, w autobusie. Miała chodzić do szkoły zawodowej mieszczącej się w pobliżu Akademii. Do osób z zawodówki akademijczycy odnosili się pogardliwie, ale Tanna była jedną z najmądrzejszych osób, które znałem. Snując się gdzieś przed Akademią, czkając na rozpoczęcie roku, spotkaliśmy George'a. Prowadził rozmowę z jakimś ludzkim znajomym na temat narkotyków i wciągania różnych substancji. Ja powiedziałem, że takie rozmowy są żałosne i nie przestraszyłem się, kiedy kumpel Amorala chciał mnie bić za wtrącenie się do rozmowy wyższych kastą. George'owi się to spodobało. Moja arogancja i to, ze pomimo że jestem Gobbosem, nie bałem się wyrazić otwarcie własnego zdania. Że nie byłem uległy, potulny i przymilny, nie stałem grzecznie i nie udawałem że żałuję swojego istnienia, jak to nakazywała mi rasa. Podobało mu się to. Sam cierpiał na wskutek uprzedzeń różnego rodzaju i bardzo nie lubił stereotypów rasowych. Ja też ich nie lubiłem. To chyba nas na początku połączyło.
Zostaliśmy czymś na kształt przyjaciół: on i ja i Tanna. Jego życie kręciło się wokół wojen z rodzicami, narkotyków i panienek, rzeczy, które były mi całkowicie obce. Ale lubiłem go. Bawił mnie.
Jako mieszaniec, posiadał zaskakująco dużą odporność na te wszystkie trucizny, które sobie aplikował. Nie był jak te ludzkie menele z mózgami przeżartymi przez dragi, zdychające gdzieś na ulicy. Kontaktował i radził sobie jakoś w życiu, lepiej lub gorzej. Lubiłem go.
Potem zaczął chodzić z moją przyszłą ex. Nie winiłem jej za to; żadna nie potrafiła mu się oprzeć, to była nierówna walka. Co nie zmieniało faktu, że nie mogłem tego znieść. Oddaliłem się trochę. Potem oni zerwali, on wylądował na odwyku. Tanna zaczęła spotykać się ze mną. Wzięliśmy ślub. To był dobry okres.
A potem się rozwiedliśmy. To była podobno moja wina. No tak, ale to ona mnie przecież zdradziła. Nie raz. Ja jej ani razu. Nie, żebym nie chciał; przyznam, że przyszły mi do głowy takie myśli, kiedy dowiedziałem się, ze ona to zrobiła. Tak w odwecie. Ale kto by mnie tam chciał? Nie jest wielu, którzy chcieliby iść do łóżka z Gobbosem. Pieski los.
Tanna odeszła, a ja zostałem sam. Nie mam rewelacyjnych metod walki ze stresem: albo piję albo pracuję. Więc zacząłem pić i pracować, pić i pracować, pić i pracować dopóki nie pojawiły się początki psychozy. I wtedy zjawił się Amoralny.
Pojawił się w moich drzwiach ze słowami: „Nie mam gdzie mieszkać i pomyślałem, że skoro Tanny i tak już tutaj nie ma..” Z tego co mówił, wynikało, że u dziewczyny, z którą mieszkał, po trzech latach wystąpiło coś w rodzaju, odporności na jego czary. Nie chciała go dłużej utrzymywać. Nie miał gdzie mieszkać. Nigdy jakoś nie zapytałem, dlaczego nie omotał następnej. Widocznie uznał, że jestem łatwiejsza ofiarą. Albo po prostu się stęsknił.
Co jak co, ale trzeba mieć tupet, żeby pojawić się ni stąd, ni zowąd w domu byłego przyjaciela, z którym się kiedyś pokłóciło o dziewczynę, wiedząc że wciąż rozpacza on po stracie tej dziewczyny. Tego Amoralnemu odmówić nie można było.
Może zapytacie: dlaczego ja go w ogóle wpuściłem? Odpowiedź jest prosta: byłem pijany... Byłem zalany w trupa i stęskniony za widokiem jakiejkolwiek twarzy osoby innej niż moja dusza - opiekunka. Wpuściłem go bez zastanowienia.
To nie był jedyny błąd, jaki popełniłem tamtego dnia. I teraz może przyjdzie mi za to zapłacić, myślę, oparty o drzwi mojego gabinetu. W głowie wciąż słyszę cichy, natarczywy głos Cziki Navarros.
Pal licho, że wpuściłem Amoralnego do domu. Pal licho, że nie respektował mojego spokojnego, pijackiego trybu życia, to jest jeszcze nic. To, co mnie naprawdę martwiło, to to, że tamtego wieczoru zacząłem z nim rozmawiać. O różnych rzeczach. Także o mojej pracy. Także o poufnych projektach Cyberemotional & Electroerotic, o których nie powinienem był NIKOMU mówić. Praca dla Akademii Retsalijnej wymagała dyskrecji. Zwłaszcza, kiedy zajmowało się projektami D klasy III – najbardziej niebezpiecznymi. Tak jak ja.
Całe moje dorosłe życie kręciło się wokół Cyberemotional & Electroerotic. Cyberemotional, lub też w skrócie Cybermotional był planem stworzenia maszyn zdolnych do czucia i samodzielnego myślenia. Electroerotic lub Electrotic to projekt który mógłby umożliwić im rozmnażanie. Poświęciłem na to lata. Cztery lata temu na trzy tysiące dziewięćdziesiątym piątym zlocie Rady Akademii nareszcie mogłem przedstawić je – w formie poważnej, realnej. To były cholernie dobre projekty. Były możliwe do urzeczywistnienia.
Rada Akademii uznała je jednak za „niebezpieczne, dwuznaczne etycznie, niepotrzebne” i odrzucono je. To bolało. Zrozumiałem jednak wtedy, jak działają na innych moje pomysły. Byli przerażeni i zafascynowani jednocześnie. Sędziwa Rada Akademii o mało co się nie rozpadła. Bez wątpienia, stałem na progu czegoż przełomowego.
Ostatecznie, rozkazano mi zaprzestać dalszej pracy i zniszczyć to, co dotychczas powstało. Nie zrobiłem tego. Nie mogłem. Pracowałem nad tymi projektami przez lata. Stanowiły sens mojego życia. Mogłem je zarzucić, ale nie mogłem zniszczyć tego, co wykonałem dotychczas. Przez długi czas przeleżały w sejfie w moim gabinecie. Kiedy Tanna odeszła, wznowiłem pracę. Tylko one mi jeszcze zostały, te projekty. Moje życie. Moja obsesja. Moje.
Gdyby ktoś niepowołany dowiedział się, ze je kontynuuję...
Serce bije mi stanowczo za szybko.
Właśnie dlatego miałem nigdy nikomu nie mówić. Nie powiedziałem nawet nigdy Tannie. Ale oczywiście upiłem się i powiedziałem Amoralnemu. I to mnie martwiło do tej pory.
Powtarzałem sobie, że to nieważne. W końcu Amoralny nie ma tego komu wypaplać...nikomu ważnemu. Poza tym, on był naćpany, ja byłem pijany. Mógł pomyśleć, że bredzę. Mógł pomyśleć, że mu się to wydawało. Mógł zapomnieć. Zresztą, nawet gdyby, to kto by mu uwierzył? Pamiętam, jak jeszcze za czasów ogólniaka, często opowiadał różne historie: o tym, jak w dzieciństwie jego ojciec próbował go zgubić w lesie, niczym Hansela i Gretę, o tym, że z balkonu widział morderstwo na podwórku sąsiadów, ze doznał oobe, że miał objawienie, że w jego piwnicy mieszka zmutowany kocur...nie wierzyliśmy mu. Powtarzałem sobie, że w tym przypadku będzie tak samo, że Amoralny to Amoralny. Że „nie, to, że wie, wcale nie jest groźne”. Ale sam w to nie wierzyłem. Obiecałem sobie po tym, że nie będę już pił. Dlatego nie mogę rozładować stresu, więc pracuję. Na razie zarzuciłem C&E. Wykonuję coś, co zleciła mi Akademia, ale, że jestem zestresowany, mylę się i chodzę spać o czwartej nad ranem, żeby o ósmej dać się obudzić przez problem we własnej osobie.
Wystarczy, że jedna z dziewczyn Flannegana jest szpiegiem...Bum. Będą kłopoty, oj, będą.
Zdaje się, że właśnie kłopoty się o mnie upomniały. Biorę głęboki wdech. Chyba zaczynam troszkę panikować. Ale, naprawdę, kiedyś już byłem zakładnikiem. Nie chcę, nigdy więcej.
Muszę wziąć się w garść. Przesadzam? Może troszkę. Może jeszcze nic się nie stało. Może coś źle zinterpretowałem. Może ta rozmowa z Cziką nie była groźbą. Ale, tak czy inaczej. Muszę coś z tym zrobić, bo inaczej będę się cały dzień stresował i w końcu nie będę robił w pracy nawet przerw na sen.
Tylko co zrobić?
- Ty wiesz, co zrobić.. - szepce mi Vjel, moja dusza opiekunka, która wcale się mną ostatnio nie opiekuje.
Wiem, co ma na myśli.
- Obiecałem sobie, że nie..to niebezpieczne.
- To co?
- To mój przyjaciel.
- To co?
- A przynajmniej...były przyjaciel.
- To coo? - odpowiada z lekkim zniecierpliwieniem.
- To to, że obiecałem sobie, że nigdy tego nie zrobię.
- Obietnice, obietnice – powtarza sennie Vjel – Obiecałeś „sobie”? Myślę, że się nie pogniewasz, kiedy dana ci obietnica zostanie złamana. Ja też nie. A przecież ja to też ty.
Wzdycham.
- Czy dla ciebie nie ma żadnych zasad?
- A dla ciebie są? Przecież też chcesz to zrobić, tylko krygujesz się jak świętoszek.
Chcę, chcę, chcę. Ona ma rację. Zanim stres mnie wykończy, zanim umrę z niepicia, zanim panna Czika sprowadzi kłopoty, te jedną rzecz chcę zrobić, żeby polepszyć sobie humor. Wiem, że to amoralne. Kto z kim przestaje, taki się staje.
Podchodzę do sejfu, otwieram go i wyjmuję kolejny zarzucony przez niebezpieczeństwo wynalazek – zepsuty Pamięciokradziej.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
Pamięciokradziej to nazwa, którą wymyśliła Tanna. Wtedy jeszcze rozmawialiśmy o różnych rzeczach. To był nasz wspólny, prywatny projekt. Wyglądał jak zwykły cyfrowy aparat fotograficzny, z paskiem umożliwiającym zawieszenie go sobie na szyi, ale nie był aparatem. Błyskałeś fleszem i zamiast obrazu miałeś czyjeś wspomnienia zarejestrowane na pojemnej kości pamięci. Delikwent, na którym to przeprowadzano, owe wspomnienia tracił. Sprytna rzecz, myślę, że byłaby użyteczna do przesłuchań.
Pamięciokradziej był jednak nieco wadliwy i nieprzewidywalny. Nigdy nie mogłeś zgadnąć, ile wspomnień wyssie – czy obiekt zapomni, co jadł na śniadanie, czy może, jak się nazywa? Wielka niewiadoma. Poza tym, flesz dający odpowiedni wymazujący sygnał do mózgu, dawał przy okazji możliwość powikłań w postaci zaburzeń osobowości i innych dolegliwości, których mechanizmy powstawania nie były mi do końca znane. Pierwsze wyniki testów na zwierzętach nie były zachwycające i Tanna zabroniła mi wypróbowywać tego na ludziach. I tak to zrobiłem. Tylko raz i nie skończyło się to zbyt dobrze – ani dla mojego „obiektu doświadczalnego” ani dla samego Pamięciokradzieja. Po tym pamiętnym incydencie, którego okoliczności wolałbym tym razem przemilczeć, obiecałem sam sobie, że nigdy już więcej go nie użyję. Ale teraz, teraz była wyjątkowa okazja.
Nie powinienem tego robić. To niebezpieczne i będą z tego kłopoty. A Amoralny mimo wszystko, na coś takiego nie zasługuje.
Ale w końcu dla mnie nie ma żadnych świętości. Moją duszą - opiekunką jest Vjel. To musiało pozostawić jakiś rodzaj traumy na mojej psychice.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
A więc zrobię to. Dobrze. Postanowione, tak. Najpierw jednak muszę naprawić ten Pamięciokradziej, którego nadwyrężyło jego ostatnie użycie. Mogę to zrobić, spokojnie. Akurat w gabinecie mam chyba wszystko, czego mi potrzeba. W moim gabinecie jest wszystko.
Siadam do pracy. Naprawa Pamięciokradzieja nie powinna być trudna; wiem co robić. Któregoś dnia, pamiętam to, wpadłem na pomysł, jak go naprawić i jeszcze nawet ulepszyć. Wiem jako tako, co zrobić, żeby jego drugie użycie nie było takie zabójcze...dla Pamięciokradzieja, bo dla Amoralnego, to nie wiem.
Trochę się uspokajam. Mój gabinet to najbezpieczniejsze miejsce na Retsalii; swojego czasu zainwestowałem w zabezpieczenia. Dopóki tu siedzę i pracuję, jestem bezpieczny.
Nalewam sobie wody. Kiedyś wypijałem 30 litrów wody dziennie. My, Gobbosowie, potrzebujemy nawodnienia. A kiedy jesteś alkoholikiem - Gobbosem, musisz naprawdę uważać. Kac może cię zabić.
Boże, myślę sobie. Jak do tego doszło? Naprawiam Pamięciokradzieja i zasadzam się na Amoralnego. Do reszty postradałem zmysły.
Ja nie jestem taki, a przynajmniej do niedawna nie byłem. Ja jestem takim spokojnym naukowcem, nie tym szalonym. Co ja tu robię? To, co zamierzam przeprowadzić na George'u jest nawet bardziej niż amoralne. Jest po prostu złe.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
- Oj...głupio się przejmujesz – rzuca Vjeli od niechcenia.
Damn it, głupio się przejmuję, ona ma rację. Zrobię to – bo czemu nie? Nie mam nic do stracenia. Chcę to zrobić. Postradałem zmysły, koniec, kropka.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
To mój przyjaciel...
Były przyjaciel, damn it. Przestał być moim przyjacielem, kiedy uwiódł Tannę i rzucił ją jak śmiecia. Poza tym to śmierdzący zdrajca. Sam jest sobie winny. Nie trzeba było rozpowiadać o Cyberemotional & Electroerotic.
- Sam jest temu winien, sam jest temu winien... - słyszę Vjel mruczącą. Dodaję w myślach „pocałować go powinien”. Postradałem zmysły, zaiste.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
Ten Martin to ma kurna tupet. Wpada mi nad ranem do pokoju i podgląda, zbol jeden jebany. W pokoju była kobieta. Trochę kultury, ty chamie.
Nie no, ten Martin to zdziwaczał, odkąd go ostatni raz widziałem. Kiedyś to się z nim dało pogadać, tak normalnie, na poziomie. A teraz co? Matko Chrysta, ależ on zdziwaczał. Ja się nie dziwię, że Tanna z nim nie wytrzymała, ale nie, nie, ja nic nie mówię. Paranoik jeden. Gada jakieś dziwne rzeczy, które chyba tylko on rozumie, rzuca jakimiś oskarżeniami, wyzywa mnie, krzyczy..Jakbym naprawdę nie miał o czym rozmawiać z Cziką, tylko o tej ciocie. No rzeczywiście. Chcesz, żebym się wyprowadził, ty karyplu co ledwo do klamki dostaje? Dobrze, proszę bardzo. Ja sobie poradzę. A ten niech se robi co chce. I nie obchodzi mnie, czy tu do reszty zeschizuje. Kiedy tu byłem, przynajmniej nie chlał. Jak wyjadę, pewnie się zapije na amen, ale co mnie to, niech robi co chce. Wolna wola. Co za dupek.
Kurna, zwykły towar mi się kończy. Ale to nic. W kuchni czeka na mnie coś megazajebiście wypasionego, aaa!
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
Dobra, skończyłem. Obserwuję swoją duszę - opiekunkę, Vjel, krzątającą się przy moim biurku.
Mam duszę- opiekunkę, jak każdy w mojej rasie. To chyba jakieś zadośćuczynienie od losu. Wyrównanie rachunków, za to, że jesteśmy niscy i prawie ślepi, że mamy wiecznie śliską, obleśną skórę i błonę między palcami, że uważa się nas za „ludzkie płazy” i „rasę niewolników”. Musimy dla przeciwwagi mieć coś, czego Ludzie, czy Demony nie posiadają. Duszę - opiekunkę, albo ducha - opiekuna, którzy objawiają się nam wtedy, kiedy jesteśmy sami
Moja dusza- opiekunka narysowała mi na czystej kartce papieru schemat. „Siła rażenia Amora”, podaje mi go, po czym znika. Każdego dnia pobytu Amoralny sprowadzał tutaj średnio trzy dziewczyny. Każdej z nich mógł potencjalnie powiedzieć. Teraz załóżmy. że jego laski były tej samej kategorii co on i również miały trzech partnerów dziennie i też każdemu mogły powiedzieć. A teraz wyobraźmy sobie, że ich partnerzy to pokrewne dusze Amorala i też sypiają z trzema osobami dziennie, a tamte osoby...Wszystko to przedstawione w postaci przerażającej piramidki. Robi wrażenie, trzeba przyznać. Wynikało z tego, że gdybym chciał wymazać dziś pamięć wszystkich, którzy POTENCJALNIE wiedzą – musiałbym to zrobić połowie populacji retsalijnej, albo czemuś koło tego. Niee, pozostańmy przy samym Amoralnym
A więc. Naprawiłem. W porządku. Zawieszam Pamięciokradziej na szyi. Potraktujmy to jako eksperyment naukowy. Zrobię to. Niech mnie zamkną w psychiatryku, ale chcę to zrobić. Raz kozie śmierć.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
Zatrzymuję się jednak przed wyjściem z gabinetu. Nie. Pomyślmy. Nie mogę tego zrobić. Przecież to jest złe. Nie jestem przestępcą, przynajmniej nie takim. Co ja sobie myślałem?! Chyba naprawdę jestem przepracowany.
Nie mogę tego zrobić. Nie wiem, jak to zadziała na Amoralnego. Jest jaki jest, ale na coś takiego nie zasługuje. Nikt nie zasługuje na bycie obiektem doświadczalnym. Podobno chcę być traktowany na równi z Ludźmi, nie jak zwierzę. Gdzie jest teraz moje tak zwane „człowieczeństwo”?
Amoralny to przecież mój przyjaciel. Albo były przyjaciel, jak go zwał, tak go zwał, jeden pies, nie o to chodzi. Sęk w tym, ze on mi ufa. Uważa mnie za sprzymierzeńca. Nie potrafi tego okazywać, ale tak jest, wiem to. A ja chciałem, tak po prostu, zrobić mu krzywdę. Mogę być zestresowany, ale stres nie usprawiedliwia tego.
Zaczynam oprzytomniać. Jezu, co ja sobie myślałem? Chyba alkohol przeżarł mi mózg. Oczywiście, nie zrobię tego. Nagle to, w jaki sposób rozumowałem jeszcze przed chwilą wydaje mi się przerażające. Vjel o mało co znowu nie nakłoniła mnie do zrobienia najgłupszej rzeczy w moim życiu. Jezu. Ja naprawdę chyba postradałem zmysły.
Oczywiście, nie zrobię tego Amoralnemu. Nie jestem taki. Nie Amoralnemu. Czuję się teraz idiotycznie.
Nie mogę tego zrobić...
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
E tam. Głupio się przejmuję. Przecież to tylko Amoralny.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
Nie, nie będę myślał o tym lilipucie, bo się tylko jeszcze bardziej wkurzę, a po co mi to. Są jeszcze na świecie rzeczy, dla których warto żyć. Pomyślmy o Czice.
Czika, Czika, Cziika.....jestem pogrążony. Opętany. Nie mogę przestać o niej myśleć. Czika jest odstrzałowym kociakiem. Czika jest fascynująca, Czika jest hipnotyzująca. Czika jest..już dawno nie czułem się tak wyjątkowo.
Czika nie jest taka jak wszystkie inne. Tu nie chodzi tylko o seks. Mam wrażenie, że łączy nas coś innego, trwalszego, jakaś prawdziwa magia.
Chyba jestem zakochany. Naprawdę. Większość dziewczyn, z którymi sypiam..nie kocham ich. Taka dziewczyna, jak Czika trafia się raz na milion. I nawet nie wiedziałem, że mogę się jeszcze tak czuć. Widocznie miłość jest tajemnicą nawet dla kogoś takiego jak ja.
Jeżeli Martin nie chce, żebym z nim mieszkał, w porządku, bez łaski, zamieszkam z Cziką. Nie sądzę, żeby miała coś przeciwko, nawet jakby..zawsze mogę użyć swoich zdolności. W końcu żadna nie może mi się oprzeć. Ale tym razem się postaram, nie tak jak z Alice. Alice była najpierw fascynująca, ale..po bliższym poznaniu, okazało się, że to nie to. Zniosłem stratę Alice, nie zniósłbym straty Cziki. Dlatego muszę się postarać, żeby jej nie zranić...ach. Magia unosi się w powietrzu. Mam szansę ułożyć sobie życie. Po raz pierwszy od bardzo dawna przyszłość zdaje się tak jasna i wyraźna. Ach.
Nie mam ochoty myśleć o tym kurduplu. Nic jest w stanie popsuć mi dzisiaj humoru. Chcę zadzwonić do Cziki. Chcę spędzić z nią resztę życia. Tak. Duże słowa, w ustach kogoś, kto miał więcej kobiet, niż może spamiętać. Ale teraz jest inaczej. Sam tego do końca nie rozumiem. Tracę kontrolę...Muszę chyba wszystko sobie przemyśleć.
Ale..będzie czas, będzie jeszcze na to czas. Zadzwonię do Cziki i przeproszę ją za fochy tej szui, a potem porozmawiamy. Zrobię to jeszcze dzisiaj, ale na razie muszę się wyluzować. I w kuchni czeka na mnie coś, co mi w tym pomoże..to mój szczęśliwy dzień!
Nie mogę się doczekać, nie mogę uwierzyć, że to już..nawet nie wiecie, ile musiałem się nagimnastykować, zanim je zdobyłem. To nie jakieś tam zwykłe wypieki z haszyszem – to wyjebane w kosmos ciastka HYDRONILINOWE. Takiego towaru nie kupisz to tak, sobie. Rozumiecie, 6 lat starałem się je zdobyć, gromadziłem fundusze, szukałem dojść. Dopiero wczoraj przyniosłem je do domu, ale nie chciałem brać przy Czice, wypadałoby wtedy, żebym ją poczęstował, a to nie byłby dobry pomysł. To za drogi gips, a poza tym to mogłoby jej zaszkodzić. Nie chcę jej wciągać w coś tak pojechanego. Hydronilina, albo po prostu Narkotyk (z wielkiej litery, w odróżnieniu od tych śmiesznych ziemskich używeczek) to cholernie rzadka substancja i cholernie zabójcza. Daje takiego kopa, że możesz się nie pozbierać. Zwykłego Człowieka zabija już po kilku dawkach. Jeżeli nie masz w sobie genów Anioła albo Demona, to lepiej w ogóle nie zaczynaj. To coś dla odważnych i uodpornionych, dla terminatorów, dla takich jak..ja.
Wchodzę do kuchni..i staję jak wryty. MOJE CIASTKA OPĘDZLOWANE!!! Moje pieniądze, moje sześć kurewskich lat mojego kurewskiego życia, mój towar..zabiję tego karypla!!!
I dopiero to do mnie dociera O JESUS FUCK...Martin zjadł całe opakowanie żywej Hemoniliny. Organizm Gobbosa tego nie wytrzyma. Może jeszcze nie odczuwać skutków, bo Narkotyk działa z opóźnieniem, ale jak dzisiaj położy się spać, to jutro się już nie obudzi ojapierdolę ŚWIĘTA KURWO, MAAARTIIIN!!!
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
Akurat mnie woła, kiedy wychodzę z gabinetu. „Już idę, kochaniee” - mówię do siebie. Idę i niosę ze sobą niespodziankę. Ogarnia mnie jakiś histeryczno- morderczy nastrój.
Natrafiłem chyba na dobry moment – George wychodzi z kuchni, w ręku trzymając talerzyk po swoich ciastkach. Jego mina wyraża skrajną nędzę i rozpacz. Nic nie mówi. Jak znam życie, zaraz zacznie się pretensjonalne jęczenie: ”Jak mogłeś, jak mogłeś ruszać moje ciastka, ty kurduplu?!”, czy coś w tym stylu. Trzeba go wymazać, zanim się odezwie. Jezu, wygląda, jakby co najmniej przed chwilą dowiedział się, że ktoś mu umarł w rodzinie. Biedny Amoralny, nigdy już nie przypomni sobie, kto zjadł jego ciastka.
W chwili, kiedy mój współlokator otwiera usta, zbierając się najwyraźniej, żeby coś powiedzieć, ja podnoszę Pamięciokradziej do oczu i pstrykam fleszem. I niech się dzieje, co chce.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
Nic się nie stało. Oboje stoimy naprzeciwko siebie, mierząc się wzrokiem. Spojrzenie mojego byłego przyjaciela stało się jakby bardziej puste i bezmyślne, po chwili zmarszczył się, jakby próbował przypomnieć sobie coś ulotnego. Ale poza tym, nic się nie zdarzyło. Ani żadnego dymu z Pamięciokradzieja, ani ataku epileptycznego, którego dostał pierwszy nieszczęśnik, ani nic. Więc, może tym razem wszystko poszło dobrze?...
-Amoralny? – dotykam lekko jego ramienia. Patrzy na mnie nieprzytomnym wzrokiem. Nie poznaje mnie?
Wreszcie się odzywa.
- Bóg jest miłością – mówi.
- Co?!
- Bóg jest miłością, a miłość jest Bogiem – kontynuuje wywód – każda miłość pochodzi od Boga. Niech będą przeklęci ci, którzy nie ulegną potędze miłości JHW, albowiem oni – minął mnie i ruszył do drzwi wyjściowych – są jak ślepcy, przeklęte poczwarki, które nigdy nie będą motylami, głusi na słowo Pana zginą w czeluści potępienia, nigdy nie dostrzegą piękna i glorii świata stworzenia, lękajcie się, głupcy! ALLELUJAH, chwalmy Pana!
Bełkocze jeszcze coś w tym stylu, wybiegając z mojego domu. Wiem, co mu zrobiłem. Błysk Pamięciokradzieja i to, że wykasowałem część jego wspomnień..w jakiś sposób musiało to aktywować jego Bojaźń Bożą. Bóg wie jak, działanie Pamięciokradzieja nie jest dla mnie do końca zrozumiałe, ale najwidoczniej w jakiś sposób wykasowałem tę ludzką warstwę jego psychiki, docierając to tej anielskiej. Zadanie Boże w rękach Amoralnego – ta perspektywa mnie przeraża.
Wychodzę na ganek, na zewnątrz. O mój Boże. Stworzyłem potwora, bez wątpienia ... Amoralny jako narkoman-seksoholik był irytujący, ale Amoralny jako fanatyczny siewca miłości – to będzie przecież Apokalipsa. O mój Boże. Jestem doktorem Frankensteinem i właśnie wypuściłem swojego potwora na świat. Opieram się o framugę i wciągam w płuca morską bryzę. Chce mi się śmiać, diabelnie. Przyszło jakieś gigantyczne rozprężenie. Stworzyłem potwora. Ale Amoralny jako siewca miłości – to po prostu JEST śmieszne.
Mój dom stoi w pobliżu morza. Plaża jest dziś prawie opustoszała. Właśnie to kocham w tej wsypie: populacja jest tu niewielka i przez większą część czasu (nie licząc okresu turystycznego) krajobrazy sprawiają wrażenie wymarłych. Obserwuję Amoralnego, biegnącego przez plażę z uniesionymi do góry rękami w akcie religijnego uniesienia. Zderza się z kimś na wybrzeżu, po czym krzyczy: „Chwalcie JHW”, czy coś w tym stylu i biegnie dalej. Osoba, na którą wpadł, zatrzymuje się i ogląda za nim, po czym idzie dalej swoją drogą. W miarę, jak zbliża się do mnie, moje słabe oczy Gobbosa rozpoznają ją. To Czika Navarros.
W pierwszym odruchu mam ochotę uciec, schować się w domu, albo zacząć biec z wrzaskiem i wyciągniętymi rękami po plaży, tak jak Amoralny – uciec od stresów, zmartwień, użerania się – uwolnić się. Zaraz jednak wstępuje we mnie duch konfrontacji. Na miłość boską, obudziłem się wcześnie, doprowadziłem do wycieku niebezpiecznych informacji i pamięciookradłem Amoralnego, robiąc mu przy okazji pranie mózgu. Co jeszcze mogło pójść źle? Nadal mam przy sobie Pamięciokradziej, to mi dodaje otuchy. Co tam, mogę z nią porozmawiać i dowiedzieć się, czego do cholery, chce ode mnie. Kiedy coś pójdzie nie tak, podzieli los Amoralnego. O tak, bójcie się mnie dzisiaj. Już dawno nie czułem się tak zuchwale i heroicznie. Nadal chce mi się śmiać, kiedy ruszam chwiejnym krokiem po piasku w stronę zbliżającej się postaci.
Na twarzy panny Cziki maluje się bezgraniczne zdziwienie.
- Co mu się stało? - wskazała ręką w kierunku, w którym poleciał George.
- Wie pani, to narkoman – odpowiadam pierwszą rzecz, która przyszła mi do głowy – może coś przedawkował i od tego w głowie mu się poprzestawiało.
Czika uśmiecha się enigmatycznie. Boże, ona umie się uśmiechać. Tymi uśmiechami, które nie pokazują prawdziwych uczuć. Uśmiechanie się to sztuka Gobbosów. Jeżeli jesteś Gobbosem, uczysz się, że należy się uśmiechać. Uśmiechaj się, kiedy ci dobrze i kiedy ci źle. Uśmiechaj się, żeby zatuszować niepewność. Uśmiechaj się, kiedy walczysz, żeby nie okazywać słabości. Uśmiechaj się, kiedy ci grożą, doprowadzając tym do szału swoich większych napastników. Ten uśmiech to jedyny przejaw naszej dumy narodowej. Mona Lisa mogłaby być Gobbosem. A ta dziewczyna wie, o co chodzi. Nie wiem, skąd.
- Narkotyki aktywujące Bojaźń Bożą? - zapytała, z lekką nutką czegoś, co ciężko było określić..kpiny? A więc jednak wiesz, co mu się stało, dlaczego więc pytasz?
- Taak...to przez te ciastka, one były mocne – odpowiadam.
- A-ha... - nie kupiła tego. Wie, że coś mu zrobiłem. Nic to, podnoszę Pamięciokradziej do oczu.
- Niech pan zaczeka – mówi – przybywam w pokoju. Chcę tylko porozmawiać. Przede wszystkim, pragnę przeprosić za to ranne najście. Zdaję sobie sprawę z tego, że to, co wtedy mówiłam mogło brzmieć jak groźba...naprawdę nie miałam tego na myśli. Po prostu...och, po prostu miałam wczoraj zły dzień i źle to rozegrałam. Zwykle jestem wysyłana do misji innego rodzaju. I przepraszam za obudzenie – uśmiecha się wyraźniej - Nie miałam pojęcia, że to aż tak akustyczny dom.
Opuszczam Pamięciokradziej.
- W porządku – mówię. Nie jest w porządku, ale jestem ciekawy, co panna Czika ma mi do powiedzenia – ostatecznie, George'owi nikt nie potrafi się oprzeć.
Czika odwraca głowę w stronę, w którą pobiegł.
- To raczej on nie potrafił się oprzeć mi – jej uśmiech staje się drapieżny – wie pan, ja i Amor mamy więcej wspólnego niż mogłoby się wydawać.
I wtedy to do mnie dotarło. Wysoka..no tak. Ona jest mieszańcem. A może nawet Aniołem czystej krwi. Musiała być kiedyś w Zastępach Miłości. Amoralny nie mógł jej uwieść, bo nie była człowiekiem. Ale Amoralny miał geny człowieka. Łowca został złowiony, coś takiego.
- Chciała pani wyciągnąć tylko od niego informacje.
- Pana przyjaciel był niewinny. Nic nikomu nie powiedział. Sprawdzałam, czy wie coś na ten temat i nie wiedział nic, albo udawał, że nie wie. A nawet jeśli wiedział, to po nocy ze mną na pewno zapomniał. Tez mam swoje metody na zapominanie. Legion Alzheimera – dodaje, jakby mimowolnie.
A więc jednak mieszaniec. Demon-Anioł. Podwójny agent. To nadaje zupełnie nowe znaczenie frazesowi „Zapomniałem dla niej o bożym świecie”
To nie ma sensu. Nie chciała, żeby miał te informacje; nie chciała, żeby się wygadał...? Skąd ona je ma i dla kogo pracuje?
- Skoro nie Amoralny, to kto...
- Rada Akademii. Mój pracodawca otrzymuje informacje bezpośrednio stamtąd.
- Ale przecież...Rada Akademii wie, że kontynuuję C&E?
- Mój pracodawca dowiedział się, że przedstawił pan te projekty Radzie i że zostały one odrzucone. Ale domyślił się, że ich pan nie zniszczył. „To by było nie w jego stylu”, tak powiedział. Mój pracodawca mówi, że znał pan go bardzo dobrze. Twierdzi, że kiedyś był przyjacielem.
- Ja nie mam przyjaciół – odpowiadam – kimże jest ten pani pracodawca? Anioł, Człowiek, Demon?
Demon.
- Znam jego nazwisko?
- On twierdzi, że zna pan jego imię.
Znowu czuję, że się trzęsę. Tym razem to nie leki.
Imię dla demona to cholernie osobista rzez. Demon nie zdradzi swojego imienia pierwszej lepszej napotkanej osobie. Demon zdradzi je tylko najbliższym.
Tylko jeden Demon powiedział mi swoje imię. Wypowiedziałem je sobie w myślach i wróciło, wszystko wróciło. Szary, dymny zapach mojego przyjaciela. Czasy, kiedy jeszcze nie piłem i nie atakowałem innych Pamięciokradziejem, kiedy jeszcze miałem życie poza pracą. Ciepło i bezpieczeństwo, kiedy byliśmy razem. Kiedy byłem jeszcze inną osobą.
- Fletcher...?
- Mówił kiedyś na pana 'Sickly Sweet'. A właściwie to na Vjel. Poznaliście się przez zeszyt. Widział pana bez okularów. Śnił pan o Ilen. Znał pan pannę T. dłużej niż ona pana. Niech mnie pan nie pyta, co to wszystko znaczy, bo nie wiem. To kazał panu przekazać mój pracodawca, jako dowód, że jest tym, za kogo się podaje. Powiedział, że pan będzie wiedział.
Wiedziałem. Spijałem z jej ust każde słowo, bo każde przywodziło wspomnienia. Pani T. to Tanna i tylko on wiedział, że podglądałem ją z okna mojego domu, jeszcze na długo przed tym, jak natknąłem się na nią w autobusie. Kiedy pozwoliłem mu zobaczyć się bez okularów, to był znak zaufania. Nigdy nie pozwalam się nikomu widzieć bez okularów, czuję się wtedy niepewnie, bo jestem prawie ślepy. Ilen była naszą córką, moją i jego, w moim śnie. Poznaliśmy się przez zeszyt – w liceum, bo on zgubił zeszyt na korytarzu, a ja mu go odniosłem. Nie pamiętałem już, dlaczego nazywał nas Sickly Sweet...i to, że nie pamiętałem, strasznie mnie teraz zirytowało. Ale nazywał. Trzymać się tych wspomnień i nigdy nie puszczać. Inne życie, lepszy okres, kiedy jeszcze bylem normalną osobą. Zamykam oczy. Powoli wciągam powietrze, prawie czując zapach mojego przyjaciela, jego smak. Jego obraz pod moimi powiekami. Otwieram oczy. Patrzę na Ocean, jak zwykle bezkresny, nieokreślony, potężny. Nie patrzę na Czikę; w tej chwili jestem sam z widmem mojego przyjaciela.
- Chciał przyjść – mówi tymczasem Czika – ale nie mógł. Z przyczyn od siebie niezależnych. Bardzo tego żałował. Mówił, że powinien był spotkać się z panem osobiście, że zasługuje pan na chociaż tyle. Ale nie mógł. Wciąż jednak chce pana zobaczyć i chce z panem pracować. Interesuje go współpraca przy C&E.
Podchodzi bliżej i wsuwa mi do dłoni zwitek papieru.
- Proszę do niego zadzwonić. Gdyby pan się zdecydował.
Kiedy odeszła, nagle poczułem gwałtowną potrzebę, żeby wymówić jego imię, mojego najlepszego przyjaciela. Przy niej nie mogłem – nie znała go. To byłoby nadużycie zaufania, którym niegdyś obdarzył mnie Fletcher. Teraz, samotnie, mogę je wymówić. Bo to imię zostało mi przekazane. Bo jest moje.
Wypowiadam je na głos, a moje serce bije szybciej na jego dźwięk. Wypowiadam je jeszcze raz i jest to jak muzyka. To jedno słowo sprawia, że czuję ciepło rozchodzące się p całym moim ciele. Jeszcze raz. Taki prosty dźwięk, a znaczy tak wiele.
W ręku ściskam kurczowo karteczkę z numerem, którą otrzymałem od Cziki. Mój portal pomiędzy dawnym a obecnym mną. Moja przepustka do lepszej przyszłości.
A pomyśleć, że chciałem użyć Pamięciokradzieja na pannie Czice Navarros. Mały gobboski idiota.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
Głowa mnie cholernie boli. Coraz bardziej. Chyba się dzisiaj wcześniej położę. To pewnie z przemęczenia, albo z czegoś podobnego. W końcu to był dzień pełen wrażeń. Nikt by nie pomyślał, że tak się skończy.
Ból mnie dobija, ale i tak jestem szczęśliwy. Siedzę na ganku i wdycham zapachy wieczoru. Jest spokojny, majowy zmierzch. Z mojego głośnego, akustycznego domu dobiegają dźwięki muzyki, którą włączyłem. Ustawiłem głośność na maksimum i siedzę na zewnątrz, tak jak lubię. Już dawno nie słyszałem tych melodii. Niegdyś chciałem się ich pozbyć ze swoich zbiorów. Za dużo wspomnień.
Teraz chcę ich słuchać.
„Here is the house
Where it all happens....”
Fletcher był miłością mojego życia. Rozstaliśmy się w gniewie i nieporozumieniu, ale wciąż był miłością mojego życia. Nie sądziłem, że jeszcze mnie pamięta.
To, że wykasowałem Amoralnemu pamięć, robiąc mu przy tym pranie mózgu, wszystko to przestaje być ważne. To już było, stare dzieje. Przy Fletcherze znowu będę tym, kim byłem dawniej...i wszystko zostanie przebaczone.
Na kolanach trzymam kartkę od Cziki i telefon. Zamierzam zadzwonić do Fletchera tego wieczoru. Zadzwonię i pogadamy. Boże, będę z nim rozmawiał po raz pierwszy od 13 lat! Ale – jeszcze nie teraz. Za chwilę. Później.
Teraz, chcę posiedzieć po prostu w spokoju i porozkoszować się tym wieczorem. Tymi możliwościami, które się dziś przed mną otwarły i tym, że zamykam ten żałosny etap mojego życia. Świeżym powietrzem, szumem wody i tą boską świadomością, że E. Fletcher gdzieś tam jest, że czeka. Że mogę zadzwonić w każdej chwili.
Głowa boli mnie coraz bardziej. To przez nadmiar wrażeń. Chyba naprawdę zaraz się położę. A jutro będzie pierwszy dzień reszty mojego życia.
Ale najpierw wykonam połączenie. Biorę słuchawkę i wybieram numer.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum MN Strona Główna -> Epika / Humor Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin