Forum MN Strona Główna MN
Forum Literacko-humanistyczne.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Pająk, wersja dajmoniczna

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum MN Strona Główna -> Epika / Fantastyka
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Nightmare By The Sea
Ubermasturbator



Dołączył: 25 Sie 2010
Posty: 10
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Tomaszów Lubelski

PostWysłany: Sob 19:14, 25 Wrz 2010    Temat postu: Pająk, wersja dajmoniczna

Mój najgorszy płód nn'
Miałam wtedy fazę na pisanie z dajmonami. Nudne jak flaki z olejem, jak ktoś przez to przebrnie to mu pogratuluję.

Szatan był zaniepokojony. Nie spodziewał się, że chłopak zrobi to, co zrobił. Cóż.... Trzeba będzie wreszcie przyjąć ten fakt do wiadomości: wybrańcy mogą być niebezpieczni.
Już czas. Szatan czuł, ze ostateczna konfrontacja zbliża się. Niedługo rozstrzygnięcie tego wszystkiego.
- Należy ogłosić stan wyjątkowy w Piekle – pomyślał.

* * *

Dźwięki pogotowia na sygnale były głośne, raniące i nieprzyjemne. Czasami przedostawały się do otępiałej świadomości Eustachego, czasami nie, falowały, docierały do niego raz głośniej, raz ciszej, a czasami w ogóle ustawały. W momentach, gdy był prawie przytomny, starał się na nich skupić, bo były najwyrazistszym i najsilniejszym bodźcem ze świata zewnętrznego. Musiał się na czymś skupić, żeby nie umrzeć....
Przekonał się jednak, jak trudno było mu teraz pozostać myślami przy czymkolwiek, więc po prostu dał za wygraną i za chwilę pozwolił sobie odpłynąć kompletnie.

Jego świadomość powróciła na chwilę, kiedy wynoszono go z karetki, ale nie starał się jej zatrzymać. Nie zależało mu.
Szedł poprzez długi, szary korytarz. W końcu zmęczyła go podróż, miał dosyć chodzenia, nogi bolały i spuchły. Zamienił się w ćmę i odleciał. Czuł się coraz słabiej i słabiej. Pomyślał, ze zaraz spadnie, a wtedy roztrzaska się o ziemię.
- Stracił dużo krwi ... - usłyszał głos.
Stracił? A więc już osłabł i spadł? Nie... Przypomniał sobie, że przecież był inny wypadek, a on nie jest ćmą. Jest człowiekiem i miał wypadek.
Czuł, że świadomość znowu wycieka, więc pozwolił sobie znowu odlecieć.

* * *

Kurwa! Kurwa! Kurwa! KURWA!
Tanna krzyczała, a echo jej przekleństw niosło się głośno po całej ruderze.
Była sama, nie licząc swojego dajmona, prosiaka, Kifara. Często przychodziła do ruin, kiedy potrzebowała samotności, żeby nacieszyć się ciszą i spokojem chłodnej budowli. Czasami przychodziła też, kiedy musiała się wypłakać. Dzisiaj przyszła krzyczeć.
Kurwa – powtórzyła Tanna. Usiadła na ziemi i zasłoniła twarz dłońmi. Miała wrażenie, że coś ją zaraz rozsadzi od środka. Że wybuchnie. Oczyma wyobraźni widziała już krew i wnętrzności rozbryzgane po ruinach kamiennej budowli.
Weź się w garść – mruknął Kifar tym samym oschłym tonem, którym wracał się do niej zawsze – od lamentowania nic ci nie przyjdzie,
- W co ten idiota nas wpakował?? - odpowiedziała mu tylko, kiwając się monotonnie w przód i w tył. Nie była w stanie być silna. Nie teraz – dlaczego to zrobił, Kifar??
- Poradzisz sobie bez niego – warknął, zniecierpliwiony.
- Nie! Nie potrafię, rozumiesz? Nic nie rozumiesz. Nie teraz. Potrzebuję go teraz. - jęknęła.
- Do czego? Przecież i tak zamierzałaś go zostawić.
Na minutę zapadła cisza. To była prawda; chciała to zrobić. Kifar miał rację; Tanna o tym wiedziała.
- To co innego – powiedziała w końcu.
- Czyżby? - zapytał drwiąco Kifar.
Tanna otarła twarz i wstała. Kifar miał rację – z rozczulania się nad sobą nic jej nie przyjdzie. Tu potrzeba jej było działania.
- Pójdziemy go odwiedzić – powiedziała pewniejszym już głosem.

* * *
Otępiały umysł podsuwał mu różne wizje, Wydawało mu się, że znajduje się w rzeźni. Widział świnie, stłoczone, przerażone, brudne. Brzydziły go. Jedną ze świń była Tanna. Błagała ją, żeby ją stąd zabrał. Żeby pomógł jej się wydostać. Budziła w nim jednak wstręt. Była taka sama, jak inne świnie. Odepchnął ją i uciekł stamtąd.
Leżał w szpitalu. Dopuścił tę informację do świadomości. Był w szpitalu i chyba właśnie się budził.

Jednym z pierwszych odczuć, jakie przywitały go po przebudzeniu, był ból. Początkowo był tylko irytującym wrażeniem na granicy podświadomości, ale w miarę powrotu przytomności, Eustachy odczuwał go coraz bardziej. Ból stawał się potężny i wszechobecny w każdym zakamarku ciała. Eustachy dryfował w bólu...nie chciał się jeszcze budzić.
Jednak tak jak poprzednio nie potrafił się skupić i utrzymać swoich myśli, tak teraz nie był w stanie odpłynąć. Budził się i nic nie mógł na to poradzić. Coraz więcej bodźców z zewnątrz docierało do jego osoby. Gumowy, szpitalny zapach. Twardość materaca, na którym leżał. Ciepło. Przytłumione odgłosy kroków w korytarzu.
Znajdował się w dziwnym stanie półprzytomności. Nie chciał wracać do realnego świata.

* * *

Chmurne myśli pochłaniały głowę Tanny podczas drogi do szpitala. Bo i też faktycznie, sytuacja była niezbyt dobra. Właściwie, Tannie trudno było stwierdzić, na czym stała. Była zagrożona przez swojego pracodawcę? Czy może tylko Eustachy? Jeżeli jedynie on był przeznaczony do likwidacji, to może źle robi, idąc do szpitala? Pokazując, że jej zależy?
Z drugiej strony, czy może tak zostawić swojego chłopaka – rannego, przerażonego i skazanego na potępienie? Czy będzie mogła spojrzeć później sobie w oczy?
- Byłego chłopaka – poprawił ją Kifar – nie obecnego. Byłego. Lepiej zacznij myśleć o nim jako o byłym. Będzie ci łatwiej.
„Byłego”. Może Kifar miał rację. Mimo wszystko trudno było myśleć tak o kimś, z kim spędziło się trzy lata swojego życia.
Tanna westchnęła. Kifar nie okazywał słabości, ale widziała że ledwo już powłóczy króciutkimi nóżkami. Był zmęczony i w szoku. Zapatrzyła się na niego, ogarnięta współczuciem. Zauważył to.
- Przypomnij mi Tanna, jak do tego wszystkiego doszło? - zapytał tylko.
Szczerze mówiąc, Tanna sama nie do końca rozumiała. Wszystko stało się tak szybko...
Uznała, że skoro i tak idzie, równie dobrze może zacząć sobie przypominać. I może spróbować zrozumieć. Westchnęła po raz drugi i myślami cofnęła się do wczorajszej nocy, kiedy wszystko nagle się posypało...

W środku nocy obudził ją dzwonek telefonu. Spojrzała nieprzytomnie na wyświetlacz – to Eustachy wysłał jej wiadomość.
„Spotkajmy się w lasku przy ruinach”
Oczywiście wymknęła się z domu i poszła na to cholernie spotkanie. Mogla nie iść. Mogła go olać, jak jej radził Kifar. Ale nie potrafiła.
Kiedy dotarła na miejsce, Eustachy już tam był. I od tego momentu wszystko zaczęło przypominać koszmarny sen.
Jego koszula była zniszczona, jakby podarta w przypływie szału, włosy były zmierzwione. W ręku trzymał składany nóż, oczy zdradzały szaleństwo. Coś poszło nie tak.
Była w szoku. Chciała do niego podejść, ale Kifar stanął i musiała zatrzymać się w połowie drogi. Próbowała coś powiedzieć, ale, jak na złość, nie mogła wykrztusić słowa. Stała tylko i gapiła się na niego, przerażona.
Zdawało się, że wyczuł jej niepewność.
- Tanna.. - zaczął i zamilkł – Tanna ja coś...ja coś.....
Jej ciałem wstrząsnął gwałtowny dreszcz. Chciała wiedzieć, co poszło źle, ale jednocześnie bała się tego, co on chce jej powiedzieć.
Nie – szepnęła tylko. Nie powiedziała tego do Eustachego, do siebie, do Kifara czy do dajmony Eustachego, ćmy, Mirloke. To było po prostu zaprzeczenie. Prymitywna próba powstrzymania coraz bardziej przerażającej rzeczywistości – nie – powtórzyła. To nie mogła być prawda.
Eustachy złożył nóż i schował go do kieszeni bluzy. Zataczając się, wykonał kilka kroków w kierunku Tanny. Nie poruszyła się. Wciągnął do niej ręce w jakby błagalnym geście.
- Coś poszło naprawdę źle, naprawdę źle, naprawdę...potrzebuję Twojej pomocy...Pomóż....Kurwa mać!
Trząsł się jak w febrze; był tak zdenerwowany ze ledwo był w stanie ustać. Drżące dłonie zacisnął w pięści i przytknął do czoła, Jego dajmona latała bezładnie nad jego głową, trzepocząc skrzydłami w rekordowym tempie.
Musiało stać się coś strasznego – powiedział Kifar, obserwując go.
- Coś ty narobił najlepszego? - jęknęła Tanna słabo.
- Co narobiłem?
Oderwał dłonie od twarzy. Zmiana w nim była prawie natychmiastowa: zamiast lęku i błagalności pojawiła się dzika, nieujarzmiona wściekłość. Tanna pomyślała, że jeszcze nigdy nie widziała go w takim stanie. Nagle poczuła lęk przed tym chłopakiem, który przecież był jej tak dobrze znany,a pomimo tego nagle wydał się taki obcy, z podartą koszulą i szaleństwem w oczach. Poczuła także, ze Kifar nią gardzi - za ten strach, tę słabość. Nienawidziła siebie.
- Tak brzmi twoje pytanie? Co narobiłem? Tak?
- Tak – przytaknęła niepewnie. Nie wiedziała jeszcze, do czego zmierza
Zbliżył się do niej jeszcze o krok z morderczym wyrazem twarzy. Tanna nagle uświadomiła sobie coś w pełni - Eustachy był zły. I niebezpieczny. A ona zgodziła się spotkać z nim w ciemnym lasku, całkiem sama. Mógłby ją zadźgać tym nożem i nic by go tu nie powstrzymało.
- To jest cholernie złe pytanie!! - wrzasnął – powinnaś była...powinnaś była mnie zapytać co poszło źle. DLACZEGO NIE ZAPYTAŁAŚ MNIE CO POSZŁO ŹLE??!! Dlaczego do kurwy nędzy zawsze musisz zakładać że to moja wina? Dlaczego...ty musisz...nie moja wina, to nie była moja wina..dlaczego zawsze musisz...zawsze zakładać że to ja coś narobiłem?! Ty suko...ty nigdy mnie nie zapytasz, co ze mną...bo ciebie to po prostu nie obchodzi..nie obchodzi cię ze mogę umrzeć, On może mnie zabije, KURWA!
Nie odpowiedziała. Nie wiedziała co i przeklinała się za tę bezradność. Powinna była coś zrobić.
- Ale co ciebie to obchodzi...nic a nic, prawda?
Zrobił następne kilka kroków w jej kierunku.
- Uciekaj! - kwiknął Kifar.
Uciekła. Nie gonił jej, lecz jego krzyki niosły się w nocnym powietrzu, towarzysząc Tannie przez długi czas.
- Uciekaj sobie, tak, pewnie, kurwa, biegnij, Tanna, biegnij! Uciekaj, jasne! Co, ćma nagle stała się zła a Eustachy oszalał?! Nie sądziłaś, że jestem zdolny do wybuchu, co? A teraz się mnie boisz, wreszcie, w końcu, zrozumiałaś, że NIE MOŻNA MNIE LEKCEWAŻYĆ !! Ty, świnio, poniżałaś mnie przez całe nasze wspólne życie....
Zareagowała instynktownie, nie przemyślała tego. Teraz wydało jej się to głupie, wręcz śmieszne. Prosił ją o pomoc. Tylko prosił ją o pomoc. Dlaczego zachowała się jak idiotka i dała nogę, zostawiając go samego z tym bałaganem?
- Miałaś ku temu powody. Był niebezpieczny – wtrącił się Kifar.
Taak, pomyślała Tanna. Czy aby na pewno?
Na szczęście doszła już na miejsce, co wybawiło ją od dalszego rozpamiętywania tamtej sceny.

* * *

- Ktoś jest na sali – powiedziała Mirloke.
Eustachy miał wciąż zamknięte oczy i pozostawał w dość mglistym stanie świadomości. Niemniej jednak on także wyczuwał czyjąś..obecność. Ktoś krzątał się po sali.
Następnie stanął nad łóżkiem Eustachego. Chłopak poczuł dziwny powiew przeraźliwego zimna.
Obcy pochylił się nad jego łóżkiem. Eustachy nagle poczuł się zagrożony, chciał się poruszyć, otworzyć oczy, krzyknąć, ale...nie mógł. Był sparaliżowany.
Intruz wyszeptał coś bardzo cicho. Eustachy nie zrozumiał, co to było.
- CNYSIMEH!
Wtedy nastąpiły trzy rzeczy. Eustachego ogarnął gwałtowny przypływ niezrozumiałej paniki. Jednocześnie, jego ciało poczuło tak silne szarpnięcie, jakiego Eustachy jeszcze nigdy nie doznał. Przez moment znowu miał wrażenie, że traci przytomność, ale zaraz wszystko się ustabilizowało. Wrażenie, ze ktoś stoi przy jego łóżku zniknęło.
Zaskoczony, otworzył oczy. Tym razem nie przysporzyło mu to żadnych trudności. Zamrugał.
Był sam na sali. Sama sala wyglądała jakoś nierealnie, chociaż gdyby zapytać Eustachego, na czym ta nierealność polega, pewnie sam nie potrafiłby odpowiedzieć, na to pytanie. Wszystko wydawało się...jakieś mało wyraziste, przytłumione. Inne.
Poczuł nagły przypływ sił i...po prostu wstał. Wstał z łózka a jego ciało pozostało w bezruchu.
Spojrzał na samego siebie, bezwładnego i pogrążonego w śnie. Był lekko zdziwiony, ale nie zszokowany. To wszystko było jak sen.
Więc...mógł poruszać się poza ciałem? Zdziwiony, wykonał kilka kroków. Nie czuł żadnych przeszkód w oddalaniu się od swojej cielesnej powłoki.
Łaził w kółko po sali, kiedy przez drzwi weszli Tanna i Kifar.
Zaskoczyło go to. Aż podskoczył. Jednocześnie znowu poczuł to silne szarpnięcie. W drugiej sekundzie był już w swoim ciele.

* * *

Tanna stanęła nad łóżkiem Eustachego. Był nieprzytomny; sen złagodził jego rysy i zmył resztki szaleństwa. Nie wyglądał już groźnie. Stary, dobrze znany idiota.
Tanna westchnęła. Wiedziała, że Eustachy przeżył poważny wypadek. Potrzebował teraz dużo snu; to normalne że nie był obudzony, mimo wszystko jednak miała nadzieję na coś innego. Potrzebowała go teraz obudzonego; potrzebowała kogoś, kto by jej powiedział, co się tu, do cholery, dzieje.
- Eustachy – powiedziała cicho. Nie zareagował.
- Co, myślałaś, że ci odpowie? - zakpił Kifar.
No tak. Idiotka. Czego właściwie się spodziewała?? Że przyjście tu rozwiąże wszelkie problemy? Że zdobędzie jakieś odpowiedzi od ofiary ciężkiego wypadku? Cholera.
- A może po prostu chciałaś go zobaczyć? - Kifar był bezlitosny, jak zwykle.
Tanna pochyliła się nad Eustachym. Wiedziała że to głupie, bezsensowne i że prawdopodobnie nie odniesie zamierzonego skutku, ale nie mogła się powstrzymać od naiwnych prób obudzenia go.
- Eustachy.
Złapała go za ramię i lekko pociągnęła
- Eustachyyy, obudź się. Proszę.

* * *

Był znów w swoim ciele. Swego rodzaju przejrzystość i czystość umysłu, jaką zachowywał poza nim, zniknęła. Znowu był ciężki, obolały i półprzytomny.
Słyszał, że stoi nad nim Tanna. Jego imię wypowiadane przez nią brzmiało jak z wołanie dobiegające z oddali. Nie czuł się w obowiązku odpowiadać. Emocje, które przychodziły na myśl o Tannie to żal i irytacja.
Nie chciało mu się z nią rozmawiać, więc postanowił kompletnie zignorować jej obecność. Ostatecznie, w końcu sobie pójdzie. A on miał teraz wypadek. Nie musi myśleć o tym całym bałaganie. Jeszcze nie.
Jaka to ulga być nieprzytomnym, pomyślał.

* * *

Eustachy – powtórzyła Tanna po raz ostatni. Stłumiła w sobie nową falę żalu i bezradności. To nie pora na mętne sentymenty.
Zrezygnowana, usiadła na krześle nieopodal łóżka, gotowa zaczekać tam dopóki Eustachy się nie obudzi...kiedykolwiek by to miało nastąpić.
- Nie masz lepszych rzeczy do roboty? - spytał Kifar.
- Na przykład, jakich? - fuknęła zirytowana Tanna.
- Mogłabyś spróbować skontaktować się z Nim. Zapytać, co masz robić.
- Taaak, Kifar, to jest świetny pomysł, szczególnie, jeśli On chce mnie zabić!
- Tak. O wiele lepiej jest siedzieć tu i czekać na zba....na nie wiadomo co.
O mało co nie wypowiedział zakazanego słowa, „zbawienie”. Niewybaczalny błąd. Jego słudzy nie mogli wymawiać takich słów, tak samo, jak nie wolno im było wchodzić do kościołów, nosić krucyfiksów, przyzywać Boga ani modlić się. Tanna nigdy nie należała do religijnych osób, ale czasami tabu stawało się dokuczliwe – niektórych słów używa się machinalnie.
- Wolę zaczekać tutaj – odpowiedziała cicho Tanna.
- Nie myślisz logicz....
- Wolę zaczekać tutaj – powtórzyła, tonem nie znoszącym sprzeciwu.

* * *

Eustachy wiedział, że Tanna jest na sali. Siedziała przy jego łóżku. Słyszał ją i Kifara rozmawiających, ale nie docierał do niego sens rozmowy. Rozumiał, że Tanna czeka na niego, ale bynajmniej nie czuł się w obowiązku rozmawiać z nią czy tez w jakikolwiek sposób dać jej do zrozumienia, że nie jest do końca nieprzytomny. Dlaczego niby miał chcieć gadać z Tanną?! Czy ona była skłonna wysłuchać go?...
Zapomnijmy o Tannie, pomyślał do siebie i swojej dajmony. Bardziej od dziewczyny siedzącej przy jego łóżku interesowało go dziwne doznanie, jakiego doświadczył tuż przed jej przyjściem. Wyjście z ciała?
Ktoś inny może byłby tym faktem zszokowany, ale nie Eustachy. Ostatecznie widział on w swoim życiu wiele dziwnych rzeczy... Poza tym, ostatnio wszystko działo się tak szybko...Nie dziwił już się. Jego zdziwienie pozostało gdzieś daleko w tyle za samym Eustachym.
Dlatego też zamiast zastanawiać się, jakim cudem do tego doszło, nasz bohater zaczął myśleć, jak było. Uczucie lekkości i jasności umysłu, które zachowywał poza ciałem były kuszące. Coś przyszło mu do głowy. Czy mógłby spróbować zrobić to raz jeszcze?
- W sumie czemu nie? - zapytała Mirloke. Chciała to zrobić; czuł to. Drżała z niecierpliwości, by opuścić to ciało – Spróbuj. Zrób to.
Sam też czuł pewien rodzaj niecierpliwości. Coś ciągnęło i przyzywało go. Gdzie? Nie wiedział, ale jedno było pewne – żeby udać się tam, musiał zostawić swoje potłuczone ciało.
Ne jedną jedyną chwilę w głowie zaświtała mu myśl, że to może być niebezpieczne. To była prawda i jego natura, nauczona już ostrożności, nie mogła tego tak zupełnie zignorować. Teoretycznie, wiedział to, ale...nie wyczuwał żadnego zagrożenia. Wyjście z ciała zdawało się być czymś absolutnie bezpiecznym, czymś wręcz naturalnym. Przez głowę Eustachego przeszła też myśl, że jego osąd może być zaburzony przez szok po wypadku, ale w danej chwili niezbyt wiele sobie z ego robił.
Spróbował doświadczyć tego jeszcze raz. Skupił się w sobie, a cała jego dusza skoncentrowała się na wydostaniu z cielesnej powłoki. Poszło łatwiej niż przypuszczał. Było tak, jak za pierwszym razem; wstał, chociaż jego materialna powłoka się nie poruszyła, pogrążona w czymś, co postronni obserwatorzy mogliby pomylić ze śpiączką. Ogarnęło go uczucie ulgi; dopiero, gdy wydostał się na zewnątrz, zdał sobie sprawę z tego, jak wiele cierpienia odczuwał wewnątrz swojego ciała. Ból towarzyszył mu od chwili wypadku; był czymś stałym, czymś, co nie ustępowało, toteż półprzytomny Eustachy zdążył się już „przyzwyczaić” do niego. Jednak ten ból, nawet ignorowany, wciąż tam był, wgryzając się w nieświadomość, drażniąc, i gdy Eustachy pozostawił go za sobą, poczuł ogromną różnicę. Teraz nic go nie bolało; nic nie ograniczało; najmniejsza cielesna dolegliwość nie doskwierała jego świadomości. Był wolny. Co teraz?
Nabrał nagle dzikiej ochoty, żeby przejść się po szpitalu. Wraz ze swoją dajmoną, która najwyraźniej również opuściła swoje motyle ciało ruszył do drzwi, mijając Tannę. Ta ostatnia niczego nie zauważyła, nadal wpatrzona w łóżko.

* * *

- Co, jeśli się nie obudzi? - pytał Kifar
- Zamierzasz ciągnąc tę bezsensowną rozmowę?
- Po prostu myślę, że powinnaś mieć jakiś plan B.
- Kifar, nie ma żadnego planu B! Nie ma nawet planu A! Ja..ja..nigdy nie sądziłam...że, to zajdzie tak daleko! Ja!...
- I co, myślisz że to cię zwalnia od myślenia? Od odpowiedzialności? Od działania? To Ty zaczęłaś. To - Ty tego chciałaś. Nie ten idiota, nie Mirloke. Ty byłaś ty.
- Tak, tak jasne, obrzucaj mnie błotem, wyżywaj się na mnie! I co kurwa z tego?! Dlaczego nie protestowałeś wtedy, kiedy wszystko się zaczynało, czy nie było cię ze mną wtedy?!
- Ja nigdy nie chciałem tego robić.
- Ale nigdy nie protestowałeś.
- To by nic nie dało.
- Oh tak, taka jest twoja wymówka? I jakim prawem ty mnie oskarżasz?
- To ty chciałaś to zrobić, a teraz próbujesz grać zaskoczoną.

* * *

Korytarz był zimny i dziwnie nierealny. Eustachy ruszył przed siebie, nie do końca wiedząc, gdzie zmierza. Odbierał dziwne bodźce; ściany szeptały do niego rzeczy, których nie rozumiał, kątem oka dostrzegał przepływające koło niego praktycznie co chwila mgliste cienie. Wrażenia, których doznawał jako duch, były odmienne od tych, które odbierał zmysłowo w ciele. Dziwne...Na sali wszystko wydawało się prawie zwyczajne.
Gdzieś zmierzał, gdzieś podążał,ale nie do końca wiedział gdzie. Coś nakazywało mu iść, ale nie podawało konkretnego kierunku. Niezbyt wiele zapamiętywał z tej wędrówki. Kręcił się po korytarzach, półprzytomny, nękany dziwnym ssaniem, przechodził przez jakieś drzwi. W miarę, jak oddalał się od swojej sali i ciała spoczywającego na łóżku, szpital stawał się coraz dziwniejszy, ciemniejszy, bardziej rozedrgany.
Ktoś wypadł na niego z sąsiedniej sali i popchnął go.
- O Boże!... O mój Boże...kim jesteś?! Nie zabieraj mnie! - krzyknął. Mężczyzna w średnim wieku Wyglądał na przerażonego.
- Nie, ja...- zaprotestował odruchowo Eustachy, po czym zamilkł i spojrzał na tamtego podejrzliwie. Dlaczego powiedział: „Nie zabieraj mnie!” Dlaczego bał się Eustachego? Czyżby wiedział, kim on jest? - A ty to kto? - zapytał.
- Ja...ja chyba umarłem, ja....ale żyję, moje ciało żyje, leży o tam – machnięciem ręki wskazał na drzwi sali, z której wypadł – ale...ja nagle jakby wyszedłem z ciała, nie pamiętam jak to się stało, po prostu usłyszałem, jak ktoś szepce coś dziwnego nad moim łóżkiem, a w następnej chwili coś mnie wyssało i nagle byłem poza ciałem, a teraz czuję, że muszę gdzieś iść, iść, coś mnie stąd odpycha, ale....o mój boże, o mój boże...ja nie chcę jeszcze umierać, jeżeli jesteś śm...jeżeli jesteś śmiercią, proszę, nie zabieraj mnie, ja jeszcze żyję, moje ciało jest tam i...
Eustachy uspokoił się. Jego rozmówca najwyraźniej nie miał pojęcia, kim on jest. Po prostu bał się śmierci.
- Uspokój się. Nie jestem śmiercią. Wszystko w porządku. Chyba przydarzyło mi się to samo, co tobie.
- O Boże, o mój Boże, ale co teraz z nami będzie?? Ja..ja nie chcę jeszcze umierać! Cz-czy my jesteśmy martwi?
- Nie – powiedział Eustachy – nie sądzę. Ostatecznie, nasze ciała są nadal żywe, prawda? I nadal tam leżą. I możemy do nich wrócić, kiedy tylko chcemy, tak? Ja raz wróciłem. Wyszedłem i wróciłem. I znowu wyszedłem. Więc nie jesteśmy martwi.
- Taak...tak..nie jesteśmy martwi.. - powtórzył tamten jakby machinalnie. Był w szoku i to było widać – muszę iść...muszę iść bo nie wytrzymam! Ty też to czujesz...to wołanie...ja muszę biec, bo nie wytrzymam tego, AAAARGGHHH!!!!
Eustachy spojrzał na niego, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Tak, czuł to ssanie, popędzanie, ale nie było ono na tyle silne, aby podczas stania w miejscu przeżywał jakieś katusze.
- Muszę biec... - nie czekał na odpowiedź, puszczając się pędem w dół korytarza.
- Ej, czekaj! - krzyknął za nim Eustachy, ruszając w pościg. Nie wiedział, dlaczego biegnie za tamtym, ale wydało mu się to słuszne. Poza tym, chciał wiedzieć, co się dzieje.

* * *

- Myślisz, że twoje najeżdżanie na mnie pomoże mi w danym momencie?! A podobno masz być moim dajmonem, mamy stanowić jedność.
- Próbuję cię tylko zmusić do rozmowy. Tak rzadko rozmawiamy.
- Dlatego, że zawsze na mnie naskakujesz! Dlaczego?! Dlaczego ty mnie tak bardzo nienawidzisz?
- Jestem tobą. O czym to świadczy? Nienawidzisz siebie?
- Och, nie baw się teraz ze mną w jebaną psychoanalizę!
- Może...czujesz się jednak winna tego, że to ty wszystko zaczęłaś?
- Ty powinieneś to wiedzieć, ty przecież zawsze wiesz lepiej.
- W tym sęk, że ja już wiem. Chcę wiedzieć, czy ty wiesz.
- Nie! Nie czuję się winna. Skąd mogłam wiedzieć? Stało się, jak się stało.
- Nieprawda. Ty czujesz się winna. Masz to wypisane na twarzy. Twoja wina otacza cię ciemną chmurą. Co więcej, ty zdajesz sobie ze swoich uczuć. I dlaczego starasz się oszukać osobę, która może czytać w twoich myślach?
Tanna nie odpowiedziała.
- Co więcej – ciągnął Kifar – Ty się lubujesz własną winą. W jakiś perwersyjny sposób. Ty uczyniłaś z niej sens swojego życia. Ty nie potrafisz żyć bez winy. I nie chcesz. Ta wina jest twoją ozdoba. Jest twoim sensem życia. Jesteś żałosna.
- Tylko w taki sposób – kiedy Tanna odezwała się w końcu, głos jej się łamał – może..tylko...przez tę winę...mogę jakoś..poczuć konsekwencje tego, co się stało...tylko tak mogę się jakoś ukarać.

* * *

Eustachy nie wiedział już, ile biegli. Wszystko stawało się coraz dziwniejsze. Im dalej biegli, tym mniej to miejsce wyglądało jak szpital...byli teraz gdzieś indziej.
Ten drugi mężczyzna wciąż pozostawał z przodu, w znacznej odległości od Eustachego. I jakkolwiek szybko ten ostatni by nie biegł. i tak nie mógł go dogonić. Był już zmęczony pogonią i prawdopodobnie już dawno by tego zaprzestał, gdyby nie to, że teraz to przyciąganie i jemu uderzało do głowy. Było już wyraźne, bardziej określone i nakazywało biec ze tamtym człowiekiem.
Byli teraz w jakimś szarym i wilgotnym korytarzu i biegli w stronę białego światła. To ono zdawało się tak przyciągać. Było piękne i nakazywało biec do niego. Mirloke szepnęła Eustachemu w ucho, że to może być niebezpieczne, ale żadne z nich nie chciało się zatrzymywać. Eustachy przez moment nie był nawet pewien, czy mogliby, nawet gdyby zechcieli.
Za chwilę okazało się jednak że mogli. I zrobili to w sytuacji zagrożenia.
Mężczyzna przed nimi krzyknął, rozdzierająco i przerażająco po czym...zawisł w powietrzu, Machał rozpaczliwie rękami, widocznie próbując uwolnić się z tego czegoś, co go trzymało, lecz nieskutecznie.
Eustachy i Mirloke przystanęli, wgapiając się w miotającego się mężczyznę przed nimi. Było coś rozpaczliwego w tym krzyku, coś, co mroziło krew w żyłach.
Eustachy był rozdarty między ciekawością a lękiem. Mężczyzna opodal wołał i błagał o pomoc. Pomimo śmiertelnego przerażenia, pomimo tego, że każda część jego umysłu zdawała się krzyczeć: „Nie idź tam! Wracaj”, pomimo błagań Mirloke, Eustachy dalej brnął naprzód, napięty, choć tym razem bardzo powoli, ostrożnie, krok po kroku. Coś go wciąż przyciągało do tego miejsca.
Kiedy podszedł bliżej, zauważył, że ten drugi tak naprawdę nie zawisł w powietrzu.
Pomiędzy ścianami korytarza rozpostarta była ogromna sieć o niciach tak cienkich, że dostrzec je można dopiero z bliska. Cienkie, lepkie nitki. Zabójcze nitki. Jak...pajęczyna.
- Jeżeli to jest pajęczyna... - powiedziała Mirloke – to gdzie jest pająk?
Eustachy wzdrygnął się nagle.
Krzyczący mężczyzna zaplątał się w sieci. Próbował wydostać się z pułapki, ale w rezultacie jeszcze gorzej się uwięził. Cienkie, zabójcze nitki oblepiły jego ciało. Powykręcany nienaturalnie, zawieszony w pułapce, spoglądał na Eustachego rozszerzonymi ze strachu oczami.
Ratunku! Ratunku! Nie mogę..nie mogę...nie mogę się stad wydostać AAAAAAH ratunku! Pomóż mi.
Eustachy wyciągnął rękę ale powstrzymał się w pól drogi do pajęczyny. Była lepka i mocna, jeżeli sądzić po widoku zawieszonego w niej człowieka. Co, jeśli Eustachy też się uwięzi? Wolał nie ryzykować. Perspektywa dotknięcia pułapki była odrażająca.
Pomóż mi się stad wydostać, szybko...proszę, proszę!... - jęknął uwięziony.
Ale Eustachy już uciekał, biegnąc z powrotem korytarzem. Dość się już napatrzył. Chciał już tylko wrócić w jakieś normalne miejsce.

* * *

- A jak to nam pomaga? Co to zmienia w naszej sytuacji? Jak to pomaga komukolwiek? Co to zmienia, co? To, że będziesz się katowała, niczego nie zmieni, rozumiesz? N i c z e g o. Powinnaś po prostu zapomnieć, po cholerę się męczysz. To tylko wszystko utrudnia.
- Przed chwilą mówiłeś, ze to moja wina, a teraz każesz mi się przestać się obwiniać!
- Chciałem cię tylko zmusić do rozmowy.
- Pieprzony psychoterapeuta się znalazł.
- Posłuchaj mnie. To, co się stało kiedyś już się nie odstanie i nie ma się czym martwić. Stało się, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Nie możesz obwiniać się przez całe życie. Skąd miałaś wiedzieć, że to się tak potoczy? Przecież nie chciałaś tego. To nie była twoja wina, a twoje obwinianie się niczego nie zmieni, więc po prostu przejdź nad tym do porządku i żyj dalej. Stało się
- Nie! Ty nic nie rozumiesz!! Nie rozumiesz, o co tu chodzi! To, że to się stało, że minęło, nie zmienia faktu, że to była... moja... wina! - wybuchnęła Tanna.
- Tann...
- Moja! Wszystko przeze mnie. To wszystko..przeze mnie!
- Tanna...
- Nie! Nie mogę żyć tak jakby nic się nie stało, bo to była moja wina i tylko tak mogę się ukarać! Bo zrobiłam straszną rzecz i muszę o tym kurwa pamiętać! To była moja wina i nic nie może być tak jak dawniej! Bo to by było nie fair i nie mogę żyć jakby nic się nie stało, bo nie zasługuję na przebaczenie i to by było..nie na miejscu..życie nie może toczyć się już dalej...
- Owszem, może. I będzie. Bo tak właśnie funkcjonuje nasz świat.

* * *

Tym razem nie było żadnej przyjemności w biegu. Eustachy biegł tym dziwnym korytarzem w stronę powrotną. Byle wydostać się z tego dziwnego miejsca. Byle jak najdalej od pajęczyny.
W końcu korytarz zaczął przypominać szpitalny. Eustachy zwolnił kroku. Poczuł się spokojniej.
W miarę, jak szedł dalej, a szpital był coraz bardziej szpitalem, lęk Eustachego malał. Kiedy w jego otoczeniu nie pozostało już nic przypominającego to straszne i przyciągające miejsce, w którym zobaczył pajęczynę, przerażenie ustąpiło. Co więcej, teraz Eustachemu wydało się, że jego reakcja była nieco przesadzona. Oczywiście, to co zobaczył, było straszne, ale... Tamto poczucie zagrożenia, które poczuł przy pajęczynie, teraz wydawało mu się kompletnie nierealne. To było jak..sen, zły sen.
- Nie myślisz logicznie – stwierdziła Mirloke.
- To...jest możliwe – stwierdził Eustachy. Nie czuł się pewnie z samym sobą. Im dłużej pozostawał poza ciałem, tym dziwniejszy nastrój go ogarniał.
- To...jest tak zimno i niewyraźnie, prawda? - jak zwykle, doskonale wiedziała, co czuje. Za to ją kochał. On sam nigdy nie wpadłby na to, żeby tak to określić. Ale tak było.
- Tak. Tu jest tak trudno myśleć.
- Co teraz zrobimy?
- Musimy gdzieś usiąść i się zastanowić.

* * *

- Dobrze, Kifar, nie mam teraz siły na tę rozmowy. Po prostu się nie odzywaj.
- Ta, to zawsze jest najlepszym wyjściem.
- Zamknij się już!
- Dobrze, już się zamykam. Zachowam moje bezsensowne rady dla siebie. A ty dalej uciekaj od konfrontacji z własnymi uczuciami.
- Jesteś bezużyteczny jako dajmon. Nienawidzę cię!
- BRAWO, wreszcie widzę jakieś emocje, po pół roku żałosnej pasywności.

* * *

Szatan zastanawiał się.
A więc chłopak trafił akurat do TEGO szpitala...Szczęście czy pech?
Fletcher zdaje się być chętny do współpracy. Można by było to wykorzystać...Ale czy Pająk nie będzie chciał się zemścić? Nie ma teraz czasu na walkę i bezowocne zastanawianie się. Jeżeli Wybraniec zda sobie sprawę ze swojej mocy, to będzie koniec. Wygląda na to, że będzie trzeba zaryzykować i zaufać Fletcherowi.

* * *

Eustachy i Mirloke weszli na szpitalną stołówkę i usiedli na wolnym krześle. Widać była akurat pora posiłku, stołówka była zapełniona ludźmi. Ten widok podziałał na Eustachego uspokajająco – świadomość, że tutaj toczy się normalne, pozbawione gigantycznych pajęczyn życie. To był jakby kolejny sygnał, że to co co zobaczył tam, było nierealne i nieważne tu.
Eustachy lubił szpitale, choć nigdy nie wiedział dlaczego. Było coś w tych jasnych, białych pomieszczeniach, co sprawiało że czuł się tu w domu i jakby...na właściwym miejscu. A oba te poczucia były rzadkością w jego życiu. Teraz, gdy stres opadł, spokój tak głęboki, ze chyba nic nie mogłoby go teraz zmącić. Mirloke też się uspokoiła. Wszystko zdawało się szeptać do nich o bezpieczeństwie.
To był chyba oddział pediatryczny, bo większość jedzących na stołówce osób była dziećmi. Eustachy przysłuchiwał się rozmowie dwóch dzieciaków, z których jeden zarzucał drugiemu zły wybór jedzenia.
- Mówiłem ci, nie bierz kanapek z serem – emocjonował się – ser jest niedobry!
- To co – prychnął tamten – posypię se cukrem i będzie dobry.
- Ale ten ser jest kwaśny!
- Kwaśny?! O Jezu, co ja zrobiłem!
Eustachy uśmiechnął się. Lubił podsłuchiwać rozmowy przypadkowych ludzi, odkąd pamiętał, ostatnimi czasy nawet bardziej niż przedtem. To dawało mu świadomość, że gdzieś jeszcze istnieje normalne życie, poza jego pokręconymi problemami.
Mirloke trzepotała skrzydłami. Chrząknęła, dając Eustachemu do zrozumienia, że jest zniecierpliwiona.
- Mieliśmy się zastanowić, co dalej – przypomniała.
- Przecież się zastanawiam – odparł Eustachy, ale w rzeczywistości się nie zastanawiał. Miał już dosyć ciągłego stresu, napięcia i zastanawiania się. Miał prawo do chwili wypoczynku.
- Eustachy – westchnęła Mirloke – nie możesz tak siedzieć i po prostu nic nie robić!
- Niby dlaczego nie? Może czekanie to najlepsza rzecz, jaką teraz możemy zrobić. Posłuchaj. To...to jest nasz azyl bezpieczeństwa. Nikt tu nie wejdzie i nas nie zabierze. Nic nas tu nie dosięgnie. Nie wiem, jak ty, ale ja mam dość życia pod obstrzałem. - powiedział – obudzenie się oznacza powrót do kłopotów. Wrócimy do sytuacji bez wyjścia. Kiedy obudzimy się, będzie czekała na nas Tanna. Chyba nie chcesz spotkać się teraz z Tanną?
Mirloke milczała.
- Nie możemy wrócić tam. Wszystko jest za bardzo skomplikowane. Ale...umrzeć tez nie możemy. Bo wiesz co się stanie, gdy umrzemy.
Oboje dobrze wiedzieli, co się stanie. Żadne słowa nie były potrzebne. Na moment zapadła cisza
- Śpiączka jest w tym momencie najlepszym rozwiązaniem – dodał po chwili Eustachy - Tylko tak jesteśmy bezpieczni. A skoro możemy wyjść z ciała, dlaczego nie oszczędzić sobie bólu?
- Pajęczyna... - powiedziała Mirloke.
- Wystarczy tylko nie podchodzić za blisko niej. Pajęczyna nie może nas ścigać. Jej przyciąganie nie działa na nas tak mocno jak na tamtego...nie ma żadnego zagrożenia. Zostańmy tutaj.
- Dobrze...ale wróćmy na salę. Na wypadek, gdyby coś się zmieniło. Chcę mieć ciało w pobliżu.
- Wiesz, że ona tam jest?
- Ja potrafię znieść jej widok. A ty? - odpowiedziała pytaniem.

* * *

- Co będzie, jeżeli on się nie obudzi?
- Znowu wracasz do tego samego?! Co, według ciebie, powinnam teraz robić?
- Nie, chodzi mi o to...co będzie, jeżeli on się nie obudzi w ogóle. Co będzie z nami. Z tobą.
- Och... - Tanna nie spodziewała się takiego pytania po Kifarze – nie wiem, ja...nie pomyślałam o tym.
Oczekiwała kłótni, kolejnej sarkastycznej uwagi, czegoś w stylu: „No tak, nie pomyślałaś – czy ty w ogóle kiedykolwiek to robisz?”. Zamiast tego zadał pytanie, które kompletnie ją zaskoczyło.
- Kochasz go?
- Ty powinieneś to wiedzieć, jesteś moim dajmonem – odparła wymijająco
- Ty mi powiedz.
- Nie jestem pewna – odpowiedziała powoli – nie wiem, czy to miłość, czy może coś innego. Jak...po prostu głupie przywiązanie. Ostatnio cały czas byłam na niego zła. Bo ciągle wszystko zawalał. Ale przecież to przeze mnie jesteśmy w tej sytuacji...Może nie powinnam była....
- O mój...Jesteście jeszcze dziećmi. Żadne z was nie może się obwiniać.
Trafił w sedno: tak właśnie Tanna się teraz czuła. Była małą, przerażoną dziewczynką w morzu problemów. W gruncie rzeczy byli jeszcze dziećmi. W zeszłym tygodniu skończyła 19 lat. Ileż to jest?
Nagle poczuła się bezmiernie słaba i bezbronna. Wiedziała, że nie może teraz ulec tej fali bezsilności, ale po prostu miała dość, dość ukrywania, jak bardzo się bała. Zaczęła szybko mrugać, żeby powstrzymać łzy napływające jej do oczu.
- Ja po prostu...ja nie chcę, żeby on umarł! – jęknęła.
W tym momencie słabości jej dajmon nie potępił jej ani nie skrytykował.
- Wiem – powiedział tylko. To jedno słowo wystarczyło i Tanna wiedziała, ze on wie naprawdę: byli zaiste jedną istotą, jednoczącą się w cierpieniu. I za to go kochała.

* * *

Eustachy stanął przed drzwiami swojej sali i zbierał się na odwagę, żeby wejść. Spotkanie z Tanną nie należało do przyjemnych.
Nie wiedział w sumie, dlaczego się przed tym wzdragał.
- Nienawidzisz jej? - zapytała Mirloke
- Jesteś moją dajmoną. Znasz moje uczucia lepiej niż ja sam. - odparł wymijająco.
- Nie nienawidzę Kifara.
- Hm. Nie wiem, czy nienawidzę Tanny. Może nienawiść to zbyt mocne słowo. Może to coś innego...może po prostu wściekłość. Nie wiem. A może po prostu mam dość problemów, tego wszystkiego.
- A ona ci o tym przypomina?
- Tak. Nie chcę tam wchodzić. Nie chcę wracać. Nie chcę już nigdy wracać.
- Nie wrócimy. Będziemy mieć tyko sytuację na oku.
- Kiedy ja nie chcę! Nie chcę jej widzieć, nie chcę jej pamiętać. Chcę zapomnieć. Wszystko zapomnieć.
Boję się o nasze ciała. Obiecałeś mi coś.
Eustachy westchnął i otworzył drzwi do problemów.

* * *

Demon obchodził ostrożnie swoją pajęczynę. Jak się spodziewał, ofiara wpadła w pułapkę– dusza mężczyzny w średnim wieku przestała się już szarpać, zrezygnowana. Drapieżca uśmiechnął się. Już on się zajmie tym nieszczęśnikiem...
Teraz jednak jego uwagę zaprzątał co innego. Wyczuwał, że była tu jeszcze inna, druga osoba..czyżby to..ten chłopak? Musiał widzieć Pajęczynę. Prawdopodobnie uciekł z powrotem, do niej...Ale wróci. Na pewno. Jak tylko pobędzie dłużej poza ciałem, moc szpitala zacznie na niego oddziaływać. To tylko kwestia czasu. Pozostaje tylko czekać...
Odwrócił się w kierunku zaplątanego w Pajęczynie mężczyzny i jego dajmony. Cóż, w międzyczasie można się posilić...

* * *

Tik-tak, tik-tak. Tykanie zegara na sali szpitalnej, szumienie aparatury i cichy oddech Tanny były jedynymi dźwiękami na sali.
Ujrzenie Tanny nie było niczym, czego Eustachy mógł się spodziewać. Właściwie to nie było ono niczym w ogóle. Wrócił do dziewczyny, z którą spędził ostatnie trzy lata swojego życia i nie poczuł absolutnie niczego. Stanie przed drzwiami było gorsze, niż właściwa konfrontacja. Dziwne.
Eustachy siedział na parapecie, a obraz dziewczyny czuwającej i płaczącej na ciałem chłopaka wydawał mu się niewyobrażalnie obcy, pomimo, że wiedział - to przecież jego ciało i jego dziewczyna. Nie mógł się nadziwić, jak niewiele to teraz znaczyło.
Zegar tykał, sekundy zamieniły się w minuty. Minuty zmieniały się w godziny. Czas upływał, a Eustachy czuł się coraz bardziej nierealnie. Zaczynał mieć wrażenie, że znika. Ale to nie było nic niepokojącego, raczej - naturalnego, w tej śmiertelnej bieli szpitala.
Miał coraz większe trudności z koncentracją na jakiejkolwiek myśli. Czasami łapał się na tym, że w ogóle nie myślał o niczym. W pewnym sensie umierał. Ironia, pomyślał. On umiera tu, na parapecie, a Tanna pochyla się nad ciałem, gdzie nie ma go ani trochę.
Całe jego życie, wszystko co przeżył w ciele wydawało mu się z tej perspektywy głupią grą małych dzieci. Całe to igranie z losem, staranie się, czucie...przereklamowana zabawa. Nie przedstawiało to już dla niego żadnego znaczenia.
I ona...Tanna. Jeszcze wczoraj zimna, uciekająca od odpowiedzialności suka, dzisiaj cudowanie przemieniona we wzorową dziewczynę ze łzami w oczach czuwającą przy szpitalnym łożu – to ona była stawką w tej grze Wszystko zawsze kręciło się wokół niej. Gdy ją widział, wszystko inne przestawało się liczyć. Jej ciemne oczy hipnotyzowały go. To ona wszystko zaczęła. A on, głupi, podążył za nią.
Kiedyś byli normalną parą. O ile ktokolwiek mógł być normalny w tym miejscu. Noks na wyspie Retsalia był dziwnym miasteczkiem. Cieszył się złą sławą z powodu rekordowej ilości opętań, o których słyszało się na tych terenach. Tanna zawsze żywo interesowała się tym wszystkim. I właśnie wtedy na fali „mody na opętanie” zaproponowała: „przywołajmy diabła”.
Znała jakiś rytuał...Eustachy nawet nie wiedział, skąd. Nigdy nie interesował się tym zbytnio. Przeprowadzili ceremoniał któregoś wieczoru. Żadne z nich nie sądziło, że Szatan naprawdę się pojawi. A jednak.
Na początku opętanie było nawet przyjemne. Miło było pomyśleć, że jest się kimś tak ważnym, że pracuje się dla samego Złego. Lecz z czasem, gdy zlecenia z Piekła stawały się coraz poważniejsze, a Tanna i Eustachy zrozumieli że z tej „pracy” nie można zrezygnować, zaczęło do nich docierać, że to nie igraszki. Poczucie przygody ustąpiło miejsca lękowi.
Nie rozmawiali o tym. Żadne z nich nigdy nie powiedziało wprost, że sytuacja ich przerasta. Nigdy nie szukali pomocy z zewnątrz, bo i u kogo – u księdza? Nie wierzyli w takie bzdury.
Czasami Eustachemu wydawało się, że Tanna nie rozumie powagi sytuacji. Nigdy nie przyznała się do błędu. Pozostawała tak pieprzenie niewzruszona, podczas gdy on był już na skraju załamania. Nienawidził jej za to, że nie okazywała żadnej słabości, za to, że była tak cholernie idealna, a jego sytuacja przerastała. Za bycie zawsze zimną i niewzruszoną wobec tych wszystkich okropieństw. Była taka...pusta emocjonalnie. Zachowywała się, jakby wszystko wiedziała, a tak nie było. Dostawali oddzielne zadania od Złego i nie mogła wiedzieć, jakie były misje Eustachego. A podejrzewał , że jej były łatwiejsze. Gdyby wiedziała i robiła to, co on...musiałoby ją to w końcu ruszyć, nie była aż tak zimna...chyba.
I w końcu było to ostatnie, finalne zadanie, którego nie wykonał...i znowu ona, zimna i niezdolna do reakcji i konfrontacji... Nieświadoma, o co w tym wszystkim chodzi. Nawet nie zadała sobie tyle trudu, żeby zapytać. A wszystko kręciło się zawsze wokół niej.
Teraz to już nie było wale ważne.
Odgonił wspomnienia jak natrętne muchy. Powrócił do rzeczywistości. Teraz widział Tannę odmienioną. Być może po raz pierwszy, odkąd zaczęli te cholerne igraszki z diabłem, pozwoliła sobie na chwilę słabości. A może robiła to częściej, ale tylko wtedy, gdy myślała, że Eustachy nie widzi? To było takie dziwne – patrzeć, jak ona płacze z jego powodu. Nie sądził, że czuła do niego cokolwiek pozytywnego, a jednak się martwiła. Eustachy poczuł się lekko rozbawiony – spośród tych wszystkich chwil, w których naprawdę potrzebował jej wsparcia, ona wybrała właśnie tę, w której miał się całkiem dobrze Chciał krzyknąć do Tanny, powiedzieć jej „nie martw się o mnie, umieram, ale to nic złego, nic mnie tu już nie dogoni, odpływam”. chciał jej powiedzieć, że łzy są niepotrzebne, bo nic mu nie jest. Krzyknął, ale go nie usłyszała. Nie potrafił jej przekazać, że wszystko jest w porządku, a chciał. W innych okolicznościach to byłoby frustrując. Teraz po prostu dał za wygraną, choć nadal uważał za głupie to, ze Tanna martwi się niepotrzebnie. Mogłaby już pójść do domu.
W dalszym ciągu siedział na parapecie i odpływał. Z każdą minutą pozostawało w nim coraz mniej życia. I dobrze. Jakie znaczenie ma życie? Żadnego. To wszystko takie dziwne. Dlaczego ludzie starają się tak bardzo dla rzeczy, która jest bez sensu? Śmieszne. Dziwne.
Teraz wszystko, co należało do sfery życia wydawało mu się dziwne. Ruchy Tanny. Jaskrawe kolory jej ubrania. Takie żywe, takie niestałe...O tak, Tanna była dziwna. Ona i jej żal. Taak, to było teraz najbardziej zdumiewające. Uczucia emanujące z jej osoby wydawały się tak intensywne i obce... Były teraz czymś niepasującym i wprawiającym w konsternację. Jak to wszystko mogło kiedyś cokolwiek znaczyć dla Eustachego?
Teraz to było nieważne, bo ta białość szpitala pochłonęła go doszczętnie. Nigdy nie czuł większego spokoju.
- Przynależysz tu – powiedziała nagle Mirloke.
- Hmmm?
- To miejsce...jesteś częścią szpitala. To jest dom, rozumiesz? Przez całe życie go szukaliśmy.
Uspokoiła się znacznie. Zawsze była osobą nerwową. Bała się wszystkiego, krytykowała Eustachego za nieostrożność. W nocy nie dawała mu spać, latając nad łóżkiem przechodząc od stanów histeryczniej euforii do obsesyjnego strachu. Eustachy pomyślał, że być może po raz pierwszy w życiu zobaczył ją spokojną. I w tym momencie coś zrozumiał: miała rację. To było jego miejsce. Dom. Nigdy dotąd nie czuł, że gdzieś przynależy..aż do teraz. Wrażenie było... porażające. Jakby czekał na to przez całe swoje życie.
I tylko to się liczyło. Teraz wiedział – całe jego dotychczasowe życie nie miało znaczenia. Tanna była tylko przeszkodą. Tutaj uzyskał dar widzenia tego, czego nie dostrzegał zaślepiony przez pragnienia swojego ciała. Teraz już nigdy nie da się zwieść.
Tik-tak, tik-tak. Zegar nadal tykał. Czas upływał, podczas gdy Eustachy pogrążał się w uczuciu jasności, przynależności i harmonii.

* * *

Tanna nie wiedziała, ile już siedziała wraz z Kifarem przy łóżku Eustachego. Chyba kilka godzin. Straciła rachubę czasu.
Bała się i już nawet nie starała się tego opanować – wiedziała, ze nic z tego. Czuła obecność Kifara przy sobie. Jego ciche wsparcie powstrzymywało ją od utraty resztek zmysłów. Teraz, kiedy zawisła nad nią groźba utraty Eustachego, Tanna zaczęła się zastanawiać nad tym, jak wyglądał ich związek przez to ostatnie pół roku,
Lubiła zwalać winę na Eustachego. Zawsze powtarzała sobie, że to przez niego tak się im nie układa: był przecież nieodporny, niezdarny. Sprawiał wrażenie niepogodzonego z tym, co się stało. Była wściekła na niego za to, że nie potrafił przejść nad tym do porządku dziennego, zacisnąć zębów i żyć dalej. Nie. Ten musiał się nad sobą rozczulać i dawać do zrozumienia na każdym kroku, jak bardzo sobie nie daje rady w nowej sytuacji. Pieprzone emo.
Teraz, nagle, ogarnęły ją wyrzuty sumienia. Jakim prawem była na niego zła? To przecież ona i jej głupota doprowadziły ich do tego miejsca i to on miał pełne prawo być na nią zły. Dlaczego obwiniała go za swoje grzechy? Nagle, uderzyło ją, jak bardzo była niesprawiedliwa. Eustachy zawsze był nadwrażliwy, to nie była jego wina. Wiedziała jaki jest, powinna była go wspierać, chronić, a zamiast tego wpakowała go w to pieprzone gówno przez swoją ciekawość.
- Ciekawość to pierwszy stopień do Piekła – mruknął Kifar. Uśmiechnęła się gorzko. W jej przypadku to pewnie sprawdzi się dosłownie
Dotarło do niej, że właściwie nie wiedziała, co Eustachy przeżywał przez te miesiące. Nigdy nie rozmawiali o tym, co najważniejsze. Dlaczego? Czyżby bali się wzajemnych oskarżeń? Dlaczego Tanna ani razu nie zapytała Eustachego, co czuje? Dostawali odmienne zadania. Kto wie, jakie dostawał Eustachy? Czego wymagał od niego Szatan? Tanna wzdrygnęła się. To mogło być coś strasznego.
A przecież mogła coś zauważyć, mogła zapobiec temu wszystkiemu. Mogła go jakoś wesprzeć. Zapytać, co jest nie tak.
- To nie tak, że nie zauważyłaś – powiedział Kifar – widzieliśmy to oboje. Po prostu wypieraliśmy to ze świadomości.
Miał rację, jak zwykle. Przecież to było od dawna dostrzegalne, że z Eustachym dzieje się coś złego. Chociażby wtedy, gdy kiedy idąc przez ich rodzinne miasteczko, natknęli się na grupkę „szatanistów”– pomalowanych, ubranych na czarno dzieciaków również porwanych przez „modę” na opętanie.. kiedyś Tanna i Eustachy też tacy byli – głupi nastolatkowie igrający z ogniem.
- Widziałaś ich? – szepnął wtedy Eustachy – mali posrańcy.
- To tylko dzieci – odparła Tanna, nieco zaskoczona. Eustachy nie należał do ludzi agresywnych, nie przedtem.
- Tylko dzieci, które wpychają nos nie tam, gdzie trzeba. Wy, szataniści! - zawołał
Grupka przystanęła na chwilę, ale zaraz ruszyła dalej Widocznie jej członkowie przyzwyczaili się już do zaczepek.
- Chcielibyście poznać Szatana? Myślicie, że jest tak fajnie gdy przychodzi? Gdy zmienia wasze myśli i robi z was niewolników? Chcielibyście być opętani, co?
- Tu nie chodzi o Szatana – odezwała się jedna dziewczyna z grupki – Satanizm, to nie czczenie Szatana. To czczenie siebie.
- Bo ty wiesz najlepiej na czym polega satanizm. Ponieważ rozmawiałaś z Szatanem. Bo to tobie każe on robić te wszystkie obrzydliwe, pokręcone rzeczy.
Tannę nagle coś ścisnęło w żołądku. Nie wolno im było mówić. Czarny Pan wymagał dyskrecji.
- Chodź już....- wzięła go pod ramię i pociągnęła do przodu, ale on nie miał ochoty ruszać się z miejsca.
- Satanizm to nie głupia zabawa. Satanizm to uczucie gwałtu, kiedy ktoś wdziera się do twoich myśli...jak gwałt! To strach, kiedy jego głos w twojej głowie zaczyna mieć na ciebie coraz większy wpływ i zastanawiasz się, jak daleko możesz się posunąć...I obrzydliwe zlecenia, które otrzymujesz.
Pseudosataniści przystanęli, słuchając Eustachego. Niektórzy wyglądali na zaciekawionych, inni na rozbawionych. Co ten wariat jeszcze powie?
- Jesteście idiotami – warknął Eustachy – Satanizm to nie zabawa. To nie azyl dla jebanych dziwolągów. To ból, to chęć śmierci i strach przed śmiercią, bo wiesz, gdzie po niej trafisz, jesteś niewolnikiem, już na zawsze i nie możesz znieść tej myśli, Chcesz ŻEBY TO WSZYSTKO SIĘ SKOŃCZYŁO, ALE TO SIĘ NIE....NIE....SATANIZM TO STRACH I OBRZYDZENIE! ALE WY NIE WIECIE, CO TO ZNACZY, BO WY NIGDY NIE BYLIŚCIE OPĘTANI! CHCIELIBYŚCIE TEGO, TAAK?! PIEPRZONE DZIWOLĄGI, NIE WIECIE O CO PROSICIE. WY..Wy...wy nie...
Tanna ponownie szarpnęła Eustachego, tym razem silniej i bardziej stanowczo.
- Idziemy,
Tym razem uległ i, zataczając się, podążył za nią do przodu. Nie odzywali się do siebie.
- Idź do domu – powiedziała Tanna w końcu – odpocznij.
- Nie – zaprotestował Eustachy – nie chcę być w domu, zamknięty, zastanawiać się, czy usłyszał i kiedy i jak zareaguje...
- Idź do domu – powtórzyła jeszcze raz Tanna, tonem nie znoszącym sprzeciwu.
Eustachy spojrzał na nią ze złością.
- Ty, na jakiej podstawie mi rozkazujesz?
- Bo tkwię w tym z tobą razem i nie mam ochoty być wpakowaną w jakieś gówno tylko dlatego, że ty łazisz po mieście i wykrzykujesz dziwactwa – odparła Tanna zimno.
Spojrzał na nią tak jakby chciał coś powiedzieć, ale nie wydał żadnego dźwięku. Mirloke podleciała do stojącego nieruchomo Kifara, trzepocząc gniewnie skrzydłami, ale on nie poruszył się, kompletnie ją ignorując. W końcu zmuszona była zawrócić.
- Dobrze – powiedział Eustachy. Odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku swojego domu, nawet nie patrząc w stronę Tanny. Ona i Kifar stali dalej, zimni i niewzruszeni.

Teraz, w szpitalu, kiedy groźba utraty Eustachego stała się realna, Tanna nagle poczuła, że ma ochotę się zamordować. Przed oczyma wciąż stawała jej scena, gdy Eustachy wracał do domu, a ona i Kifar obserwowali go, mrużąc oczy. Teraz jej chłód wydawał się czymś okropnym, wręcz wynaturzonym. Nie pomyślała o tym, co on czuje. W ogóle ją to nie obeszło. Jak mogła nie zapytać go chociaż, jak się czuje?! Jak mogła być aż tak egoistyczna? Jak to się stało, że przestało ją obchodzić cokolwiek poza własną dupą? Widziała, że Eustachy chce coś powiedzieć, ale nie pomogła mu w zainicjowaniu rozmowy. Bo tak naprawdę miała to gdzieś. Chciała tylko wysłać go do domu, żeby móc nie myśleć, nie pamiętać o złej decyzji. jaką podjęła. To wszystko to jej wina.
Nienawidziła siebie teraz bardziej niż kiedykolwiek. Była obrzydliwa, była okropna. Chciała tylko zginąć. Przestać istnieć, albo też nigdy się nie narodzić, bo wtedy wszystko byłoby w porządku. A Eustachy nie leżałby teraz pozbawiony zmysłów.
Czas mijał. Nic się nie zmieniało. W tej sali nie było już nadziei.

* * *

- Siły Szatana się zbliżają – powiedziała dajmona-pająk krzyżak.
- Martwisz się tym? - zapytał jej właściciel.
- Trochę, ale bardziej się cieszę. Czekaliśmy tu zbyt długo.
- Tak. Nareszcie możemy się stąd wyrwać.
* * *

Tanna poczuła nagłą potrzebę pójścia do łazienki. Początkowo zignorowała to – nie czuła się nawet na siłach, żeby wstać. Pusta skorupa skulona na krześle . Gdyby ktoś zobaczył ją w tej chwili, mogłoby się mu zdawać, że jest w niej równie niewiele życia, jak w ciele jej chłopaka.
W końcu jednak potrzeba stała się nagląca i Tanna zmuszona była wstać. Wyszła z sali i ruszyła korytarzem w stronę toalet. Kifar podreptał za nią.

* * *

Eustachy zauważył, że Tanna wychodzi.
- Idź sobie, idź...nie potrzebujemy cię – pomyślał. To, że była tutaj na sali i chlipała, zaczynało go powoli irytować. Trzeba było płakać wtedy, kiedy tego potrzebował.
Swobodnie zeskoczył z parapetu. Był sam, bez żadnych zmartwień. Miał nadzieję, że Tanna pójdzie już do domu i da mu tu spokojnie zostać. Święty spokój na wieczność...
Jego rozmyślania przerwał odgłos kroków. Za chwilę ktoś wszedł na salę. I nie była to Tanna.
Młody, wysoki i postawny, ogolony na łyso mężczyzna z dajmoną-bullterierem. Ubrany był w fartuch sanitariusza, ale miał w sobie coś, co sprawiało, że Eustachy poczuł ukłucie niepokoju. Złe przeczucie. Czasami takie miewał.
Mężczyzna miał ze sobą strzykawkę z jakąś substancją. Pochylił się na ciałem chłopaka. Podwinął rękaw jego piżamy, przygotowując się najwidoczniej do wkłucia...
- Stój! - przez drzwi wszedł ktoś jeszcze. Mężczyzna odwrócił się i spojrzał w oczy pielęgniarce – niskiej kobiecie o burzy czarnych włosów i przenikliwym spojrzeniu..
- Nie rób tego – powiedziała
- Odejdź stąd. Nie chcę cię skrzywdzić – odpowiedział mężczyzna. Kobieta zaśmiała się chrypliwie.
- Skrzywdzić mnie? No no, kochany, nie zapędziłeś się przypadkiem za daleko? Twój pan nie byłby zadowolony, gdyby dowiedział się, ze mi groziłeś.
Mężczyzna spojrzał na nią zmieszany.
- Tak, tak, wiem dla kogo pracujesz – powiedziała – i wiem, kim jest chłopak. I mówię ci, zabijanie go nie jest najlepszym pomysłem.
Pracują dla Szatana – pomyślał Eustachy – tak jak ja.
- Kim jesteś- zapytał fałszywy sanitariusz.
- Nazywam się Mary. Pracuję dla Niego dłużej niż ty. Czwarty Krąg Wtajemniczenia – rzuciła niedbale – ty jesteś dopiero w trzecim, zgadza się?
Mężczyzna pokiwał powoli głową.
- Mam rozkazy – ciągnęła Mary – skontaktował się ze mną w ostatniej chwili. Nie wolno go zabijać. Nie teraz.
- Dlaczego?
- Pająk – powiedział tylko – wyciąga dusze z ciał. Dusza chłopaka znajduje się teraz poza ciałem.
- P-poza ciałem?
- Tak właśnie działa Pająk. Jego duszy nie ma w ciele, ale to nie jest śmierć, technicznie nie...dusza zostaje tutaj..ciało żyje. Jeżeli go teraz zabijemy – ciągnęła – nie będzie mógł wrócić do ciała. Nie będzie mógł też odejść do Piekła. Zostanie tu na zawsze, z Pająkiem, a to byłaby porażka. Nie można do tego dopuścić.
- Dlaczego powinienem ci ufać?
Uśmiechnęła się pogardliwie.
- Jeżeli nie chcesz, nie ufaj. Zabij go teraz i zobaczmy, co powie Czarny Pan.
Zapadło milczenie.
- Czyli..musimy sprowadzić chłopaka z powrotem do ciała, zanim go zabijemy?
- On nie jest głupi – powiedziała Mary – nie wróci bez powodu. Wie, że na razie ma przewagę. Musimy go zmusić.
- Jak?
- Dziewczyna – Mary uśmiechnęła się drapieżnie. Zdawało się, że mężczyzna zrozumiał.
- Gdzie...
- Poszła w stronę toalet – rzuciła, wychodząc z sali.

* * *

Idealny spokój został zburzony. Eustachy nie przywiązywał większej wagi do słów tamtych, podczas gdy rozmawiali o nim. Co by nie mówili, wiedział że ma przewagę. I nic nie zmusi go do opuszczenia swojego nowego domu. A przynajmniej tak mu się wydawało, dopóki rozmowa nie zeszła na Tannę.
To stało się tak niespodziewanie..nagle cały zadygotał, kiedy poczuł, że ogarnia go jakieś uczucie, normalne, ludzkie uczucie. Coś tak dziwnego, niepasującego, tak obcego, że dziwną wydawała się myśl, że jeszcze wczoraj o tej porze czuł normalnie przez cały czas. Niemniej jednak było to uczucie, ciepłe i poruszające. Nie, to nie była miłość, to zbyt silne słowo, to było coś jak...coś podobnego do tego, co sprowadziło go tutaj, zaczęło całą tę sytuację...Jak... Po prostu nie chciał, żeby ktoś skrzywdził Tannę.
Wszystko zdarzyło się tak szybko. Zadziałał instynktownie. Nie myślał logicznie, kiedy wybiegł za mężczyzną z sali. Musiał znaleźć Tannę przed nim, ostrzec ją...W korytarzu znowu poczuł falowanie rzeczywistości, szeptanie ścian, to dziwne ssanie i przyciąganie, ale zignorował je. Wyminął łysego satanistę-sanitariusza i pobiegł w kierunku przeciwnym niż Pajęczyna – w stronę toalet.
Tanna musi gdzieś tam być...Jest! Zobaczył ją. Wyszła już z toalety. Teraz stał przy oknie, zapatrzona w widok z zewnątrz. Chyba płakała. Podbiegł do niej, musiał ją ostrzec, krzyczał.
- Tanna! Tanna, uciekaj!
Nie zauważyła go. „Idiota” -syknął do siebie sfrustrowany. Przecież nie mogła go widzieć, był tylko duchem! Dlaczego nie wziął ciała, do cholery?! Teraz już było za późno, łysy mężczyzna mógł najść lada chwila. Mirloke zaklęła. Eustachy podjął ostatnią, desperacką próbę komunikacji z Tanną. Usiłował szarpnąć ją za ramię, ale nie mógł: było tak, jakby jego palce ześlizgiwały się z jej barku.
- Tanna! Tanna! Uciekaj! - krzyczał nadal.
Mirloke latała nad Kifarem, siadała na nim i znowu zrywała się do lotu, piszczała mu do ucha o niebezpieczeństwie, starając się zwrócić na siebie jego uwagę. Chyba w końcu coś poczuł, bo odwrócił się – w samą porę, aby zobaczyć fałszywego sanitariusza kroczącego korytarzem.
Mężczyzna nagle wyciągnął pistolet. Kifar kwiknął głośno i ostrzegawczo, Tanna odwróciła się, ale było już za późno. Huk wystrzału.
- NIEEEEEEEEEE!
Eustachy wrzeszczał i piszczał, a jego krzyk nagle stał se jedynym dźwiękiem w aż nienaturalnej ciszy. Krzyczał i krzyczał, finalnie odreagowując całą swoją wściekłość, która kumulowała się przez te ostatnie pół roku, wściekłość na siebie, na Tannę, na Szatana, wściekłość na tę sytuację i na to, że nie mógł nic zrobić, żeby to powstrzymać. Zamknął oczy i wrzeszczał, a te kilka chwil, kiedy to robił, stały się dla niego wiecznością.
Kiedy skończył, zrozumiał, dlaczego nagle zrobiło się tak nienaturalnie cicho. Te chwile NAPRAWDĘ stały się wiecznością. Wszystko się zatrzymało. Czas ustal. Tanna odwrócona, z twarzą zastygłą w niemym przerażeniu, Kifar z otwartym pyskiem. Kilkanaście kroków od niej przechylony mężczyzna z wyciągniętym pistoletem Kula zastygła przed Tanną. Nie zdążyła jej jeszcze zranić. Reszta ludzi z korytarza również zamarła. Tylko Eustachy i Mirloke zachowali zdolność ruchu.
Kiedy właściwie to się stało? Eustachy nie wiedział. Pamiętał kwik Kifara, potem strzał, później własny krzyk, a potem wszystko zamarło.
Myślał, że nic nie może go zaszokować. Cóż. Mylił się. Wstrzymanie czasu - to było już za wiele, nawet dla niego. Patrzył na zastygły szpital nie mogąc uwierzyć własnym oczom.
Najstraszniejsza w tym wszystkim była cisza. Najgłębsza cisza, jakiej Eustachy kiedykolwiek doświadczył. Nawet pojedynczy, najmniejszy szmer czy szelest nie istniały w tej dziwnej, zamrożonej rzeczywistości. Cisza była gęsta i prawie namacalna. Bolesna. Przywodziła na myśl ciszę przed burzą. Zagrożenie. Śmierć.
Eustachy aż podskoczył, kiedy wśród tej przerażającej ciszy nagle usłyszał za sobą głośny i wyraźny głos.
- Robi wrażenie, nie?
Odwrócił się gwałtownie i ujrzał dziwnego..człowieka? Wyglądał prawie zupełnie jak człowiek, jednak było w jego aurze coś mrocznego i niebezpiecznego, coś, co wzbudzało niepokój. Nieznajomy był niezwykle wysoki. Długie ręce i nogi dawały wrażenie nieproporcjonalności. Na ramieniu przybysza siedziała dajmona – krzyżak. Eustachy wiedział już, kim był mężczyzna.
- Pająk – powiedział tylko. Tamten uśmiechnął się
- Wolę, jak nazywają mnie Fletcher – powiedział – pająk to tylko 'nazwa gatunkowa'. Ale tak, nie pomyliłeś się.
- T..ty zatrzymałeś czas – wychrypiał Eustachy.
- Nie – zaprzeczył Pająk – ty to zrobiłeś.
- JA?
- Tak. Tylko ty to umiesz. Chodź ze mną, wyjaśnię ci.
- Iść za tobą...gdzie? - zapytał niepewnie Eustachy. Nie wiedział, czy może ufać tamtemu, czy nie.
Do mojego mieszkania. Tam będzie można spokojnie porozmawiać – powiedział Pająk – No, dalej – dodał po chwili, widząc, że jego rozmówca jest niepewny – przecież cię nie zjem. Gdybym chciał, dawno bym to zrobił. Od samego początku byłeś jak na tacy.
Odwrócił się i ruszył korytarzem, w kierunku Pajęczyny. Po chwili wahania, Eustachy ruszył za nim. Potrzebował odpowiedzi, a wyglądało na to, że Pająk jest w stanie ich udzielić.


Ostatnio zmieniony przez Nightmare By The Sea dnia Sob 19:15, 25 Wrz 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Nightmare By The Sea
Ubermasturbator



Dołączył: 25 Sie 2010
Posty: 10
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Tomaszów Lubelski

PostWysłany: Sob 19:18, 25 Wrz 2010    Temat postu:

* * *

Znowu szli i szli, a im dalej się zapuszczali, tym mniej to miejsce przypominało szpital.
- Czujesz jeszcze przyciąganie? - Pająk odezwał się po raz pierwszy, odkąd ruszyli.
Eustachy pokręcił głową. To była prawda: ssanie, które odczuwał wcześniej zniknęło całkowicie, Pajęczyna nie wołała.
- To dobrze – powiedział Pająk - wyłączyłem je.
- Wyłączyłeś?
- Taaak. Można tak powiedzieć. To ja kontroluję przyciąganie. To ja też umożliwiam opuszczanie ciał. Pamiętasz, wszedłem do twojego pokoju i wyszeptałem zaklęcie. Dlatego mogłeś wyjść.
- Pamiętam cię – mruknął Eustachy, przypominając sobie ten atak paniki, kiedy poczuł, że ktoś stoi nad jego łóżkiem.
- W taki sposób poluję.
- Polujesz?
- Zjadam dusze. Ale nie bój się, nie ciebie. Jesteś mi potrzebny.
- Do czego?
Nie odpowiedział.
- Co to za miejsce? - zapytał Eustachy.
- To świat pomiędzy życiem a śmiercią, snem a jawą. Odkąd wychodzisz ze swojego ciała, zaczynasz funkcjonować w tym świecie. Im bliżej swojego ciała się znajdujesz, tym podobniejszym do prawdziwej rzeczywistości go widzisz. Kiedy oddalasz się – podobieństwo zanika.
Szli dalej w milczeniu.
- Uważaj - mruknął Pająk, kiedy zbliżyli się do Pajęczyny – Jesteśmy prawie na miejscu.
Przeszli po siecią ostrożnie, aby nie zaczepić się o jej lepkie nici, potem jeszcze kawałek korytarzem, po czym Pająk otworzył drzwi po lewej i wpuścił Eustachego do małego pokoiku. Jego umeblowanie stanowiło łózko i dwa czarne, skórzane fotele.
- Witaj w moich skromnych progach.
Eustachy usiadł w jednym z foteli. Pająk tymczasem zajął drugi.
- Powiedz mi – zaczął Eustachy.
- Co chcesz wiedzieć?
- Kim jesteś?
- Cóż, moje ziemskie imię brzmi Fletcher. Jestem demonem. Kiedyś mieszkałem w Piekle...to był mój dom. Miałem tam wszystko.
- Co się stało?
- Poróżnienie z twoim szefem. Odważyłem się mieć inne zdanie na pewien temat..w Piekle to błąd niewybaczalny. Nie ważne. Wygnano mnie tutaj. Wiodę żywot banity, kryjąc się na skraju szpitala, żerując na jego pacjentach. Życie w tym świecie mi nie służy. Każdy powinien być tam, gdzie przynależy. Lecz ja jestem wyklęty, cóż. Tyle o mnie. Ale to nie ja nie jestem ciekawym zagadnieniem.
- Co nim jest?
- Ty, oczywiście.
Na chwilę zapadła cisza.
- Ja...nie rozumiem.
- Ależ myślę, że rozumiesz. Bardzo dobrze.
- Nie wiem nawet, o czym mówisz.
- Tak.
- Nie.
- Nie chcesz tej prawdy, bo to oznaczałoby coś bolesnego.
- Nie. Ja naprawdę nie rozumiem.
- Szatan zawsze ci to powtarzał, kiedy byliście sami...
- Nie!
- Tak! Nie mam racji?
- Tamto...chciał tylko obarczyć mnie poczuciem winy. Chciał, żebym zwariował.
- Bzdura. Dlaczego miałby tego chcieć? Po cholerę mu szalony sługa? Mówił ci to, bo to była prawda.
- Nie!...Dlaczego ja?...
- Co ci mówił? Powtórz to.
- Ja nie...
- POWTÓRZ, proszę.
- Powiedział, że...powiedział...że to wszystko było moją winą...całe zamieszanie w mieście..fala opętań..Wszystko przez to, że szukał mnie.
- Tak. To prawda. Ty jesteś kluczem i sednem.
- Nie! To nie mogła być prawda, ja nawet nie interesowałem się tymi rzeczami....
- I przeznaczenie i tak cię dopadło – przerwał mu Pająk – nie wydaje ci się to znamienne?
Eustachy nie odpowiadał. Nie potrafił tego odeprzeć. Nie tym razem. Jego świadomość wypełniało coś, z czego istnienia zdawał sobie sprawę właściwie już od dawna, ale nigdy nie dopuszczał tego do siebie – gigantyczne poczucie winy. To wszystko było prawdą, Szatan i Pająk mieli rację. To wszystko przez niego. To on jest problemem. Te wszystkie opętania, i Tanna tam, zastygła w ostatnich sekundach przed postrzałem...nic z tego nie wydarzyłoby się, gdyby nie on. Powinien był nigdy się nie narodzić, tak byłoby najlepiej dla wszystkich. Świadomość tego uderzyła w niego z całym swoim impetem.
- Sprowadziłem tyle zła, na to miejsce...Nie! Nie mogę żyć z tą świadomością... -wyszeptał, na poły do Pająka, na poły do siebie
- Nie chciałeś w to uwierzyć, gdyż to poniekąd czyniłoby cię odpowiedzialnym za to, co się dzieje.
- Gdyby nie ja...gdyby nie ja, Tanna nie stałaby tam teraz od włos od śmierci – kontynuował Eustachy. Czuł, jak wściekłość na samego siebie narastała i pulsowała pod skórą. Niczego tak nie pragnął, jak własnego unicestwienia.
- Twoje reakcje są zrozumiałe. Świadomość tego może być...przytłaczająca. Niemniej jednak, jest to prawda i dobrze by było, gdybyś to zaakceptował, zanim przejdziemy dalej.
Dla Eustachego było za dużo tego wszystkiego,jak na jeden dzień. Skulił się w fotelu. Pająk czekał cierpliwie, aż przetrawi nowe informacje. Nie naciskał, nie popędzał. W końcu mieli czas, mieli całą wieczność.
- Dlaczego ja? - zapytał w końcu Eustachy.
- Jesteś wyjątkowy.
- Jak?
- Przepowiednia cię zapowiedziała.
- Jaka znowu przepowiednia?
- Od początków świata aż dotychczas, zło tryumfowało na ziemi. Szatan zgarniał większość dusz. Ale od początku zawsze było wiadomo, że nastanie dzień, kiedy to się zmieni. I o tym właśnie mówi przepowiednia. Nikt nie wie, kiedy dokładnie powstała. Wątpię, czy sam Szatan pamięta. Była od zarania dziejów. Mówi ona, że narodzi się kiedyś człowiek, który będzie w stanie przechylić szalę zwycięstwa ku dobru, I tym kimś...
- ...mam być niby ja? Nie jestem dobry, nigdy nie byłem.
- To nie....
- ...Nie, ja robiłem straszne rzeczy. Ja..zabiłem człowieka dla Szatana! - krzyknął Eustachy.
Na moment zapadła cisza.
- Naprawdę? - zapytał w końcu Pająk.
Eustachy kiwnął głową.
- Nie wiedziałem o tym. To jest dość..interesujące. Kogo?
- Nazywała się Elisa Jacobi. Nie znałem jej. Pewnego dnia..kazał..kazał..pójść do jej domu i...powiedział, żebym nie martwił się o ślady, bo ma ludzi wszędzie. W policji też. Zapytałem...dlaczego akurat ja muszę to zrobić...błagałem, żeby był to ktoś inny....powiedział, żebym potraktował to jako szkolenie. Tak właśnie powiedział. Szkolenie, przed czymś ważniejszym, co będę już musiał zrobić właśnie ja.
- To interesujące, jakimi sposobami Szatan chciał zniszczyć twoją czystość. Mówił ci, czym będzie to najważniejsze zadanie?
- N-nie.
- A czym było to ostatnie zadanie? To, którego nie wykonałeś a potem trafiłeś tutaj?
- Skąd wiesz, co robiłem?
- Też mam swoich ludzi – wzruszył ramionami – a ty unikasz odpowiedzi.
- Pamiętam bardzo mało z tego, co się zdarzyło przed wypadkiem. Wiem, że miałem coś wykonać, nie wykonałem, pokłóciłem się z Tanną i....mam pustkę w głowie.
Pająk zmierzył go uważnym, taksującym spojrzeniem. Eustachy poczuł nagle ochotę odwrócić wzrok, ale nie zrobił tego. Przez chwilę oboje patrzyli sobie w oczy, potem Pająk odwrócił wzrok.
- Wiesz, że ćmy w niektórych kulturach symbolizują pośrednictwo między życiem i śmiercią, snem a jawą, światem doczesnym a pośmiertnym? - zmienił nagle temat – to jest znaczące, że twoja dajmona usytuowała się jako właśnie to zwierzę.
Schylił się i wyciągnął spod fotela zniszczoną, opasłą księgę. Wyglądała na bardzo starą.
- Przepowiednia jest tu.
Było coś absurdalnego w tej scenie, pomyślał Eustachy. Prastara księga zawierająca ważną przepowiednię trzymana na podłodze pod fotelem.
- Pozwól, że przeczytam – powiedział Pająk. Otworzył księgę i zaczął czytać:

„I stanie się tak, że Ziemia zrodzi robaka
Z pyłu i kurzu, jak wszystkie inne robaki
Lecz ten będzie chciał odciąć się od swojej ojczyzny i matni
Od tego, co go zrodziło, co nieczyste i brudne
Ziemia go sprowokuje, ona zacznie przemianę
Będzie go po wsze czasy drażnić i fascynować
Lecz będzie musiał ją poświęcić
W ostatecznej metamorfozie
Gdy po odcięciu się od wszystkiego co ziemskie
Zrozumie, że nie jest i nigdy nie był robakiem. Był ćmą.
Przemiana dobiegnie końca.

Ten będzie kuszony
Zarówno Zło, jak i Dobro będą mieć go chciały po swojej stronie.
To królestwo, dla którego poświęci swoją doczesność
Będzie władało nad ziemią na wieczność”

- To o tobie. Ty jesteś tym, którego zapowiedziano. Który ma rozpocząć erę zbawienia...lub ostatecznego potępienia.
- Skąd wiesz, że o mnie? Skąd ta pewność? Nie rozumiem.
- Więc, po pierwsze zatrzymałeś czas. Po drugie masz tyle lat, ile w dalszej części przepowiedni przewidziano, że mieć będzie wybraniec – 19 lat, prawda? Poza tym, czuję to. Potrafię wyczuwać takie rzeczy. A Ty...nic takiego czujesz? Żadnego przeczucia? Wrażenia, że teraz dokonuje się coś niezwykłego? Że jesteś częścią tego miejsca?
Tak, przecież miał takie wrażenie! Ten dziwny spokój i harmonia, których doświadczał tam, na sali, zanim jeszcze wszystko zaczęło dziać się tak szybko, nagle wróciły. I teraz już wiedział – Pająk miał rację. Wszystko zaczęło układać mu się w głowie, nabierać logicznego sensu. Tak, przecież wiedział, czuł od zawsze, ze nie należy do ziemi, że jego miejsce jest gdzieś indziej, gdzieś dalej, tyle, że dotąd nie wiedział gdzie...Teraz już wiedział – tu.
Wszystko przestało być ważne. Te zbrodnie, które popełnił na ziemi...teraz widział, ze nie były ważne, były niczym w porównaniu z ogromem i wagą, jego przeznaczenia. Pokona Zło – cóż może znaczyć wobec takiego wyczynu jedno morderstwo?
- Co muszę zrobić...
- To miejsce jest śmiercią. Nie tylko dla tych, którzy umarli w szpitalu. Jesteśmy w wyjątkowym miejscu, które jest przejściem między światami – ziemskim i pośmiertnym. To dlatego to miasto jest niezwykłe, z pewnością nie raz to dostrzegałeś. I dlatego ty narodziłeś się tutaj. Korytarz za Pajęczyną prowadzi do labiryntu, przez który trzeba przejść, aby dostać się do raju, krainy zbawienia. Zadaniem wybrańca jest przeprowadzać ludzi na drugą stronę. Bezpiecznie. Masz pełnić rolę strażnika. Przed twoim pojawieniem, nie było kogoś takiego. Mało która dusza zdołała przejść przez labirynt. Wszyscy ginęli, porywani bezprawnie przez Szatana. Do Piekła. Gdzie wszelkie dobro się rozkłada, a dusze są zjadane przez demony. Ty – i tylko ty – możesz to zmienić. Nikt inny nie może zapuścić się do labiryntu. Nikomu nie udało się wrócić. Ale tobie nic nie grozi. Szatan mógł manipulować tobą za życia. Chciał cię zwieść, bo wiedział, że gdyby zdobył cię dla ciebie, już nigdy nic nie zagrażałoby jego pozycji. Ale kiedy wybierzesz dobro podczas przemiany, Szatan już nigdy nie będzie mógł dosięgnąć cię i skrzywdzić. Będziesz nietykalny. Niezniszczalny.
- Jak mogę dokonać przemiany?
- Musisz odciąć się do tego, co w tobie ziemskie. Od tego, co sprowokowało twoją przemianę. Od tego, co cię fascynuje i drażni jednocześnie. Musisz poświęcić to, co trzyma cię przy ziemi. Tak, jak w przepowiedni.
- To, co trzyma mnie przy ziemi...swoje ciało?
Ale Pająk pokręcił głowa.
- Czy ciało trzyma cię przy ziemi? Żyje przecież, a mimo to wciąż jesteś tu i nie tęsknisz za nim. Nie czujesz już z nim żadnego związku, prawda? Ale z czymś innym masz jeszcze związek. Jeszcze tylko jedna rzecz potrafi wzbudzić w tobie ludzkie uczucia, te które zmusisz poświęcić w procesie przemiany. Pomyśl. Co cię drażni i fascynuje? Co sprowokowało to wszystko?
- Nie wiem.
- Ja myślę, że już wiesz. Podpowiem ci, że poświęcenie, jakiego musisz dokonać w imię dobra, byłoby takie same, gdybyś miał dokonać przemiany w imię zła. Więc to będzie takie same poświęcenie, którego wymagał od ciebie Szatan. Ostatnie zadanie..przypominasz sobie?
- Mówiłem już, że nic nie pamiętam.
- A ja myślę, że wypadek to idealna wymówka, żeby nie pamiętać tego, co niewygodne.
- Nie, ja naprawdę nie...
- Nie mogłeś znieść tego, co Szatan ci polecił. Poświęcenie było zbyt duże. Dlatego nie wytrzymałeś. Zabiłeś wcześniej obcą kobietę, ale to było o wiele gorsze.
- Ale ja nic nie....
- I dlatego rzuciłeś się pod samochód zaraz po kłótni z Tanną, żeby zwolnić się z obowiązku pamiętania tego co zaszło. Bo nie jesteś jeszcze całkiem obojętny na świat ziemski, nawet jeżeli tego nie chcesz. I wciąż istnieje coś, co podświadomie kryjesz, bo nie jesteś gotowy tego stracić.
Eustachego nagle olśniło. Przypomniał sobie. Wiedział. I ta wiedza przyprawiła go o zawrót głowy.
- Tanna!...Chodzi o nią, prawda?
- Tak.
- On..kazał mi zabić ją...i tego nie potrafiłem zrobić...
- Pytanie brzmi: czy jesteś gotowy zrobić to teraz?
- Jak mam to zrobić?
- To proste. Wznów czas, a wtedy ona zginie. Na razie wciąż go zatrzymujesz.
- Nie zatrzymuję czasu. Nic z nim nie robię.
Świadomie nie. Podświadomie robisz to, bo w głębi nie jesteś gotowy na stratę Tanny. Kiedy zdecydujesz się na poświęcenie jej, czas się odblokuje.
- Muszę to zrobić?
- Musisz podjąć decyzję. Odblokuj czas i pozwól jej umrzeć. Albo..gdy wejdziesz teraz w swoje ciało, nie będzie ono podlegało temu powszechnemu zamarciu, bo ty jemu nie podlegasz. Stoisz poza czasem. Więc...możesz wziąć swoje ciało. Zmusić się do przejścia na miejsce, gdzie stoi Tanna. Zasłonić ją przed kulą. Wtedy odblokować czas. Pocisk trafi ciebie, przepowiednia się nie ziści, a ty trafisz w ręce Szatana. Tanna....przeżyje, przynajmniej na razie. Kto wie, może Szatan nawet da jej spokój. Ostatecznie zawsze chodziło o ciebie.
Eustachy poczuł, że zadanie, jakim jest dokonanie wyboru, chyba go przerasta. Tanna wszystko mieszała. Przed chwilą był już pewien – chce tu zostać, chce wypełnić przeznaczenie – teraz znowu nie wiedział. Widocznie rzeczywiście nie odciął się jeszcze całkowicie do swojego ziemskiego życia. Pająk miał rację.
Eustachy chciał tylko nie musieć już nic wybierać. Był po prostu zmęczony tym wszystkim, tak cholernie zmęczony. Nie chciał odblokowywać czasu. Nie chciał już niczego oprócz jednej rzeczy – móc położyć się i zasnąć, bez zmartwień, i już nigdy się nie budzić...nie wybierać.
- Co, jeżeli nie wybiorę niczego? - zapytał Pająka – czy nie może zostać tak, jak teraz jest?
- Nie – powiedział Pająk – zabawy z czasem są niebezpieczne. To nienaturalne, kiedy wszystko staje tak, nieruchome Mogą wyniknąć problemy. Nie powinno się igrać z prawami natury. Nigdy. Im dłużej czas jest zamrożony na ziemi, tym większa szansa, że wystąpią...komplikacje. Anomalie mogące zagrozić całemu Wszechświatu. Czas to niebezpieczna zabawka.Dano ci nad nim kontrolę, gdyż w każdej sekundzie ginie więcej ludzi, niż byłbyś w stanie przeprowadzić. Ale nie wolno ci nadużywać tej władzy, bo to może skończyć się źle.
- Musimy to zakończyć, Eustachy – powiedziała Mirloke.
- Ta-ak...-powiedział Eustachy. Musieli. I wiedział już chyba, co wybiorą – musimy ją poświęcić.

* * *

- Jak mam to zrobić? - zapytał Eustachy, idąc drogą powrotną wraz z Pająkiem.
- Pójdziemy do niej, zobaczysz ją. I wtedy musisz zerwać ostatnie więzy emocjonalne łączące cię z nią. Kiedy osiągniesz stan, w którym będziesz mógł na nią patrzeć i nie czuć absolutnie nic, czas się odblokuje.
Eustachy uspokoił się, odkąd podjął decyzję. Czuł, że była ona właściwa. To tu znalazł spokój i dom; Tanna potrafiła tylko komplikować. Dlaczego ma teraz się poświęcać dla niej? Nie był jej przecież już nic winien.
Zresztą..był przecież stworzony do innych, większych rzeczy, niż związek z nią. Nie czas był na ziemskie sentymenty. Miał pokonać Szatana; czy jedna ofiara nie jest tego warta?
Coś przyszło mu do głowy.
- Czy...kiedy już Tanna umrze...czy będę mógł przeprowadzić ją przez labirynt do raju?
- Nie. Ona to co innego. Ona służy Szatanowi. Jest grzesznicą – prawnie należy się Piekłu. Ty możesz przeprowadzać ludzi dobrych, tych, którzy powinni iść do Raju, a w praktyce nie docierają tam, porywani przez demony w korytarzach labiryntu.
- Ach....
- Przykro mi.
- Nie szkodzi – powiedział Eustachy i rzeczywiście tak było. W gruncie rzeczy nie obchodziło go to, co się stanie z duszą Tanny. Nie tak bardzo, jak teoretycznie powinno. Z każdym krokiem stawał się coraz mniej ludzki, coraz zimniejszy, czystszy...tracił połączenie.
- Dlaczego właściwie mi pomagasz? - zapytał Pająka.
- Och, mam pewne zatargi z Szatanem. Nie chcę po prostu, żeby wygrał. Poza tym, jest coś, co wezmę sobie, kiedy tobie przestanie już być potrzebne.
- Co?
- Twoje ciało. Nie mam własnego i dlatego nie mogę opuszczać tego miejsca. Kiedy wszedłem do twojej sali..bardziej mnie wyczułeś, niż odebrałeś zmysłami, prawda? Tobie po przemianie ciało nie będzie potrzebne. A ja, wejdę w nie, będę mógł wreszcie zostawić szpital... żyć jak człowiek, dopóki nie umrę i siłą rzeczy nie wrócę do Piekła, do domu. Ciało zwykłego człowieka, mogłoby nie wytrzymać obecności demona w nim. Ale ty jesteś wyjątkowy. Twoje ciało musi być przystosowane do noszenia w sobie istoty o dużej mocy.
Brzmiało logicznie. Eustachemu nie przeszkadzało to, co ma się dziać z jego ciałem, po tym jak on przejdzie przemianę. Nie obchodziło go to.
- Prawie jesteśmy – rzucił Pająk.
Doszli na miejsce, w którym wszystko miało się rozegrać. Eustachy stanął przy Tannie i spojrzał na jej wykrzywioną twarz po raz ostatni. Nawet w tamtej chwili, zauważył że jest piękna. Zawsze była.
Poczuł ukłucie niepewności, ale to było bardzo drobne ukłucie. Szybko przeminęło.
- Ty też byś się dla mnie nie poświęciła – powiedział na koniec. Po czym odblokował czas.

* * *

Eli Fletcher, demon-banita, zmierzał korytarzem ku wolności, wraz ze swoją dajmoną, Iwie, siedzącą mu na ramieniu. Nareszcie. Dziś mieli opuścić to białe, przyprawiające o szaleństwo miejsce.
Zostawili Eustachego przy Pajęczynie, samego w swoim nowym białym królestwie. Teraz trzeba ulotnić się stąd szybko, zanim ten zrozumie, że źle wybrał. Swoją drogą, ciekawe kiedy to nastąpi...
Fletcher rozumiał fascynację chłopaka. Magiczna aura szpitala oddziaływała na każdego. Ta biel i dziwne, wręcz nienaturalne wyciszenie....Fletchera też kiedyś ogłupiły. Na tyle, że zesłanie go tu przez Szatana traktował początkowo jak łaskę. Ale dni mijały i atmosfera tego miejsca zaczęła doprowadzać go do szaleństwa. To było jak..umrzeć za życia. W niedługim czasie znienawidził go. Prawie współczuł temu biednemu chłopakowi. Ale grunt, że jemu pozwolono wziąć ciało i wyjść. I że powstrzymano Wybrańca.
Nie wszystko to, co Eli powiedział Eustachemu, było prawdą. Szczerze mówiąc, nie okłamał go tylko w czterech rzeczach: tak, nazywał się kiedyś Fletcher, tak, istniała przepowiednia mówiąca o upadku Szatana (choć Eli nie przeczytał Eustachemu prawdziwej przepowiedni), tak, został zesłany tutaj przez Władcę Piekieł za karę i tak, zamierza zabrać ciało Eustachego i odejść. Tylko te cztery fakty się zgadzały. Reszta..czysta fantazja.
Nie było żadnego Labiryntu. To miejsce nie było śmiercią. Faktycznie, miało dziwne oddziaływanie, co ułatwiło Fletcherowi zadanie, uprawdopodabniając jego historyjkę, ale nie miało nic wspólnego ze śmiercią. To było więzienie polityczne Szatana. Zsyłał tu każdego, kto był w jakikolwiek sposób niewygodny dla jego rządów. Większość demonów wariowała i umierała w krótkim czasie – wszyscy tracili tutaj chęć i wolę życia. Fletcher był jedynym, któremu udało się przetrwać tak długo. Zbudował Pajęczynę, polował na dusze, żeby nie zginąć z głodu. Nigdy nie stracił nadziei, że uda mu się stąd wydostać. Szansa pojawiła się, kiedy narodził się wybraniec. A raczej wybrańcy, bo doszło do pewnej anomalii. Moc przepowiedziana wybrańcowi rozdzieliła się i przypadła w udziale dwojgu ludziom. Jedno z nich otrzymało większą część owej mocy, drugie – mniej. Kiedy jedno było tykającą bombą, drugie – tylko pomocnikiem. Ważnym, aczkolwiek nie niezbędnym
Świnie to zwierzęta niedoceniane. W powszechnej kulturze uważane są za brudne, leniwe i nieczyste, podczas gdy to mądre i silne stworzenia. Silniejsze niż ćmy, to na pewno.
To nie Eustachy zatrzymał czas – Tanna to zrobiła. Jej moc, chociaż utajona i nieuświadomiona, była najsilniejszą potęgą znaną temu światu. Dotychczas spoczywała uśpiona. Lecz każdy demon wiedział, że jeżeli ktokolwiek postawi jej właścicielkę w ekstremalnej sytuacji, może eksplodować w sposób nieprzewidywalny i groźny. Tak jak dzisiaj.
Nawet Szatan posiadał mniejszą moc niż Tanna. Jedynie Eustachy, jako ten drugi, słabszy wybraniec mógł się z nią mierzyć. Dlatego wszyscy w Piekle go potrzebowali. Tylko on mógł wyeliminować zagrożenie, jakim była Tanna. Nie sam, ale z pomocą Szatana i innych demonów...Dopiero wtedy moce się równoważyły. Eustachy i całe Piekło kontra jedna niepozorna dziewczyna.
Całe te brednie o tym, jak to Eustachy podświadomie wstrzymuje czas, były potrzebne Fletcherowi tylko po to, żeby wprawić chłopaka w przekonanie, że jego więź z Tanną jest czymś złym i szkodliwym. I udało się, na szczęście. Przywrócenie czasu nie było zasługą jedynie Eustachego – w rzeczywistości była to powszechna mobilizacja narodu piekielnego. Szatan, Fletcher oraz każdy każdy pojedynczy demon, i zły duch, który był świadomy rozgrywającej się walki, bez względu na to, czy znajdował się w Piekle, czy poza jego granicami, wszyscy razem złączyli swoje siły i wysłali swą moc w to miejsce, do Tanny, aby pomóc Eustachemu przemóc jej potęgę. Szatan wykorzystał jako wsparcie także wszystkich opętanych w mieście – można powiedzieć, że dosłownie wyssał z nich wszelką moc, jaką posiadali. Zwykłe istoty ludzkie nie posiadają jej zbyt dużo – prawdopodobnie większość z ziemskich sług szatana przypłaciła to życiem. Fletcher przeczuwał, że ten dzień zapisze się jako czarny moment w historii miasta Noks.
Dla historii Piekła - wręcz przeciwnie. Jedyna osoba, która mogła zaszkodzić potędze demonów została zlikwidowana. To już, koniec przepowiedni, koniec lęku, koniec.
W prywatnej historii życia Eli Fletchera ten dzień będzie również szczęśliwy. Za pomoc w unicestwieniu Tanny otrzymał wolność. Może wziąć ciało Eustachego i odejść. Po śmierci tego ciała będzie mógł wrócić do Piekła, do domu. Cóż...gdyby nie on i przedstawienie zafundowane chłopakowi przez dwójkę opętanych pracowników szpitala, Eustachy nigdy nie zdecydowałby się na morderstwo Tanny. To dzięki Eli, Szatan wiedział również o tym, jak zareaguje Tanna po zaatakowaniu. To on przewidział, że uwolniona moc zatrzyma czas.
Cieszył się tylko, że Tanna nie była świadoma swojej mocy, w przeciwnym wypadku mogłaby użyć jej świadomiej jako coś groźniejszego niż tylko zatrzymanie czasu...I cieszył się, że Eustachy nie wybrał jednak chronienia Tanny. Chociaż w gruncie rzeczy Pająk wiedział, że chłopak nie mógł tego wybrać. To miejsce mieszało ludziom w głowach.
Fletchera gryzło też to, ze musiał współpracować z Szatanem, jak gdyby nigdy nic się nie stało. Nigdy nie wybaczy mu zesłania tu. Ale przychodzą czasami momenty, kiedy trzeba odłożyć waśnie a bok. Poza tym..nie miał wyjścia. Na zemstę przyjdzie jeszcze czas. Jest teraz mądrzejszy, ostrożniejszy. Kiedyś przyjdzie jeszcze czas zapłaty. Na razie..trzeba się cieszyć tym, że udało mu się wyrwać z więzienia.
Fletcher otworzył drzwi i wszedł na salę, gdzie spoczywało ciało, które wolno było mu wziąć. Chłopak leżał bez ruchu, nad jego głową spoczywał mały zezwłok ćmy. Do niedawna ciała należały do Eustachego i jego dajmony – teraz miało być Fletchera i Iwie.
- To będzie dziwnie być człowiekiem – powiedział Fletcher
- To będzie dziwnie być ćmą – mruknęła Ivie.
Fletcher uśmiechnął się. Ostatecznie, mogą poświęcić tę odrobinę komfortu dla wolności.
Wszystko było w porządku. Nadchodzą dobre czasy dla demonów wszelkiej maści.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum MN Strona Główna -> Epika / Fantastyka Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin